Swinging to totalnie nie moja bajka. Tego typu zachowania seksualne nie są mi bliskie i niekoniecznie chciałabym to zmieniać. Faktem jest jednak, że jest to zjawisko dość ciekawe, o którym wielu nie ma pojęcia – w tym, o dziwo, znaczna ilość ludzi ochoczo rejestrujących się na tego typu portalach.
Przeglądając katalog e-booków na stronie, która udostępnia mi je za darmo w ramach wykupionego abonamentu, trafiłam na tytuł „My, swingersi”. Tematyka ta nie była mi (w teorii) obca, czytałam jakiś artykuł o tym, widziałam również kiedyś komedię romantyczną, dość słabą zresztą, „Swingowanie z Finkelami”, gdzie motywem przewodnim był swinging, do którego de facto chyba nawet nie doszło (nie pamiętam nawet, widocznie nie było warto), a w której ogromną rolę odegrały różnego rodzaju uczucia. Zjawisko swingowania zaintrygowało mnie o tyle, że byłam ciekawa, jak to działa, że ludzie umawiają się na seksualne orgie (pary z innymi parami, jak również z singlami w różnych konfiguracjach), nie raniąc tym wzajemnie swoich uczuć, nie wywołując zazdrości, nie powodując rozpadu związku i – co ciekawe – nie uważając tego za zdradę.
Kiedy przeczytałam krótki opis książki, postanowiłam dać jej szansę między innymi dlatego, że była napisana przez małżeństwo Polaków. Nie był to więc jakiś amerykański odrealniony świat innego kontynentu, ale nasze polskie podwórko, wcale chyba nie tak małe, jak by się mogło wydawać. Zawsze przecież mogłam po kilku zdaniach usunąć ją z czytnika, wyrzucić z pamięci i więcej do tematu nie wracać.
Spodziewać się mogłam może zniesmaczenia, może wulgarnych opisów scen seksu, jak na przykład w „Masa o kobietach polskiej mafii”. Nic takiego tam jednak, na szczęście, nie znalazłam. Na początku trochę zirytowały mnie imiona bohaterów-autorów (Pussy i Dick), a także sposób określania genitaliów – miejscami dość infantylny (muszelka, brzoskwinka itp.), ale po grze lekturze wstępnej zrozumiałam, że przy tylu naprawdę przeróżnych opisach tego, co się działo w życiu autorów, używanie fachowych określeń nie tylko byłoby niesamowicie sztywne nudne i narażało czytelnika na ciągłe powtórzenia, ale zapewne zakończyłoby jego przygodę z teoretycznym swingowaniem po kilku stronach. A przecież chodziło o to, by dowiedzieć się, jak to naprawdę wygląda i czym kierują się uczestnicy rzeczonych spotkań.
Nie jest to arcydzieło, ale czyta się szybko. Opisy – choć dobre, ciekawe i tylko w martwym nie wywołałyby żadnych emocji – nie rozpaliły mnie aż „do czerwoności”, jak to określiła jedna z kobiet recenzujących na swojej stronie ową książkę. W zasadzie nie o to mi chodziło, nie szukałam w tym podniety i też nie należę do osób, które rumienią się na każde słowo związane z seksem – dlatego może też nie rozumiem, co kobiety podniecało w Greyu (nie mówiąc już o stylu, w którym stworzone jest to wątpliwej jakości „dzieło”). Potraktowałam to jako mocno ubarwiony reportaż i ciekawiło mnie, czy jak już dojdę doczytam do końca, napotkam komunikat w rodzaju „to były tylko nasze fantazje, żadna się nie wydarzyła”. A jednak nie.
W każdym razie „My, swingersi” to książka fajnie i prosto napisana, w której bardzo liczne, szczegółowe opisy seksu grupowego występują naprzemiennie ze spostrzeżeniami dotyczącymi ogólnie pojętego życia seksualnego oraz komentarzami pewnych zachowań, które prowadzą do takich a nie innych skutków i opisami typów ludzi, których można spotkać na portalach swingerskich. Poruszono również w luźnej pamiętnikowej formie temat zabezpieczania się, odpowiedzialności, wzajemnego szacunku, różnego podejścia do spraw intymnych czy ogólnie tego, na co powinni zwracać uwagę partnerzy (także ci nie swingujący), chcący sprawić przyjemność zarówno sobie, jak i drugiej połówce – autorzy raczą nas kilkoma prostymi prawdami, o których wielu zapomina, a przez które powstają tzw. kryzysy małżeńskie. Bo jeszcze chyba świat nie słyszał, żeby małżeństwo rozwodziło się po dobrym seksie. Jak by nie patrzeć, jest to bardzo istotna sfera życia i nie można udawać, że nie istnieje.
No cóż wam będę szczegóły zdradzać, zobaczcie sami – najwyżej wam się nie spodoba. To, że poczytacie sobie o swingowaniu, nie uczyni z was swingersów, tak jak samo czytanie o terroryzmie nie mianuje nikogo terrorystą. Jeśli ktoś się nie boi słowa „seks” wyrażanego w różny sposób, nie powinien mieć problemów z prawidłowym odbiorem tej książki, jedynie forma może komuś nie przypaść do gustu, ale to już kwestia indywidualna. Poza tym trzeba przyznać, że tematyka jest dość kontrowersyjna. Ale jako swego rodzaju zjawisko społeczne, dość interesująca.
Podziwiam autorów/bohaterów, że mimo wszystko – co w tym kontekście bardzo dziwnie zabrzmi – są sobie wierni oraz darzą się szczerością, zaufaniem i wzajemnym szacunkiem. Tym bardziej, że książka – poza być może trochę ubarwionymi opisami scen łóżkowych – wygląda na dość szczerą. No ale oceńcie ją według własnych kryteriów.