MALTA crazy trip – cz. 2: jeepem po wyspie

Ostatni, czyli w zasadzie drugi dzień na Malcie spędziliśmy podróżując samochodem terenowym do najciekawszych zakątków wyspy. Sprawdziliśmy gdzie warto wrócić na dłużej, a co można już, brzydko mówiąc, „odhaczyć”.

Już teraz zdradzę, że tego dnia największe wrażenie zrobił na mnie spacer po zabytkowej części miejscowości Mdina. Można również powiedzieć, że widok z góry na Popeye Village był niezwykły. I choć po drodze była jeszcze między innymi piękna piaszczysta plaża Golden Bay, Klify Dingli, ciekawy rejs łodziami do Blue Grotto, z cudowną na upalny dzień morską bryzą, czy kolorowa miejscowość rybacka Marsaxlokk, to jednak już nie było tam tak mocnego efektu „wow”, jakiego zawsze oczekuję. Było naprawdę ładnie, ale już coś podobnego gdzieś widziałam, przeżyłam i trzeba mi więcej.

.

[Uwaga. Materiał jest chroniony prawem autorskim]

,

Warto zaznaczyć, że Malta – mimo że faktycznie jest niewielką wyspą – wcale nie daje się tak łatwo zwiedzić w krótkim czasie. Z jednego końca na drugi mamy tylko 30 km, ale jest to bardzo złudne, bo możemy ten odcinek przemierzać nawet przez kilka godzin. Jesteśmy ograniczeni tłumami ludzi, słabymi drogami i korkami, a i przecież komunikacja miejska – choć bardzo dobrze zorganizowana, również z tych dróg korzysta. Godzinami wskazanymi w nawigacji Google nie należy się sugerować. Natomiast samochód terenowy daje nam możliwość wjazdu na polne drogi, a to znacznie oszczędza czas. Można wówczas wjechać tam, gdzie na pewno nas autokar nie zabierze – a w takich miejscach bywa najciekawiej!

Poniżej orientacyjna mapka trasy i odwiedzonych miejsc:

Dodam, że nie były to dwie godziny, jak to sprytnie wyliczył nam wtedy Google, tylko prawie 7 godzin podróży. W każdym z miejsc mieliśmy parę minut postoju (10-40 min), a w międzyczasie zjedliśmy szybki obiad. Żeby tę wycieczkę zrealizować dokładniej i zasmakować klimatu każdego z miejsc, zapewne potrzebowalibyśmy co najmniej 2 dni. No i przecież jeszcze tyle innych rzeczy nie zostało przez nas odwiedzonych… Tak naprawdę chciałabym mieć około tygodnia, żeby na spokojnie sobie zobaczyć całą wyspę, bez spinania się, pośpiechu i poganiania. I na pewno nie w takiej temperaturze…

.

********

Ale jedźmy już zwiedzać, bo mnóstwo zdjęć czeka! :)

********

Ciężko było wstać po tak intensywnym dniu, który zakończył się późnym spacerem z St Julian’s do hotelu. Mieliśmy jednak świadomość, że ta druga (i przecież ostatnia) doba będzie równie długa i intensywna. A na dobry początek trzeba zjeść „śniadanie” (szczegóły tejże pomyłki w poprzednim tekście: Malta crazy trip cz. 1), potem spakować wszystkie rzeczy, by z całym dobytkiem ruszyć na miejsce, skąd odbierze nas kierowca jeepa. A po drodze jeszcze na szybko czymś sensownym poprawić pierwszy posiłek. Tego dnia mieliśmy dwie rzeczy zaplanowane i wykupione – objazd po wyspie oraz wieczorny lot do Polski. Kwestię tego jak i o której dostaniemy się na lotnisko zostawiliśmy sobie do pełnej improwizacji. Dlatego też plecaki mieliśmy cały dzień ze sobą – nie wiedzieliśmy przecież tak do końca gdzie nas los poniesie, o której godzinie wyrzuci z jeepa i jakie przygody nas jeszcze czekają. Bo plan planem, a życie życiem. Przecież.

Było parę minut po 7:00, a trzykilometrowa wędrówka z plecakiem do centrum Sliemy już robiła się dość uciążliwa ze względu na panującą w powietrzu duchotę. I znów ta sama nuta w głowie: „powietrze lepkie i gęste…” Wtedy byłam już na 120% pewna, że nigdy więcej nie chcę się tam wybierać w sezonie – właśnie ze względu na ten nieznośny klimat. Może zimą będzie lepiej.

Niestety pomimo deklaracji organizatora jeep safari, że odbierają turystów from any Malta hotel, naszego nie było na ich liście. Dziwne, bo nie był to jakiś tani hostel czy inna noclegownia, tylko normalny 3-gwiazdkowy hotel z dogodnym dojazdem. No ale trudno, po co sobie psuć humor głupotami – wakacje są, pięknie jest! :)

O 8:30 do wyznaczonego punktu w Sliemie podjechał samochód terenowy. Ruszyliśmy wybrzeżem na północ, zgarniając w St Julian’s dwie sympatyczne dziewczyny z Belgii.

Niestety kierowca do gadatliwych nie należał, zdawkowo opowiadał na pytania i jeszcze palił papierosa za papierosem. Po prostu niefortunnie trafiliśmy, bo mówią, że w inne dni przewodnicy byli całkiem w porządku, a nawet trafiali się Polacy w tej roli. Jak zauważyło kilku uczestników z innych jeepów – również ich maltańscy „przewodnicy” w ogóle nie przejmowali się ani tym, że mają zrealizować plan wycieczki, ani tym, że wypadałoby coś powiedzieć do ludzi czasem. Ale koniec, wystarczy! Żadnego narzekania! Jako że trzeba sobie umieć radzić i mieliśmy dostęp do internetu (teraz to już żaden problem w UE), a w plecaku przewodniki, byliśmy w stanie szybko sprawdzić najważniejsze ciekawostki. Założyliśmy – chyba zresztą słusznie – że i tak w jeden dzień tego wszystkiego nie wchłoniemy, a przynajmniej będziemy mogli zobaczyć, które miejsca robią na nas największe wrażenie i kiedyś tam wrócić na dłużej.

Droga nam mijała szybko, a przyjemny wiatr dawał upragnione wytchnienie.

Mijamy Zatokę św. Pawła i lądujemy na północy w…

.

POPEYE VILLAGE

a dokładnie w punkcie widokowym nieco wyżej. Zatoka Anchor Bay jest znana przede wszystkim ze względu na pozostającą tu bajkową scenografię do disneyowskiego filmu „Popeye”, zbudowaną przez blisko 200 robotników w nieco ponad pół roku. Obecnie jest to swego rodzaju park rozrywki.

Nie mogłam się zdecydować, które zdjęcie wybrać, więc wrzucam kilka.

Adaptacja komiksu o przygodach dzielnego marynarza została nakręcona w 1980 roku przez Roberta Altmana. Głównego bohatera zagrał Robin Williams. Każdą z chatek w wiosce można odwiedzić, znajdują się tam sklepiki i ekspozycje poświęcone postaci Popeye’a i komiksów z nim związanych. Prezentowany jest tam również film o wiosce, można zagrać w minigolfa, popływać łodzią czy skorzystać z basenu.

Niestety nie było nam dane wejść na teren parku rozrywki. Ale będzie to na pewno obowiązkowy punkt zwiedzania, gdy pojawię się tam następnym razem – nie odpuszczę sobie takiej przyjemności.

Kolor wody jest przecudny, na żywo potrafi zachwycić.

Kąpiel w tak wyjątkowej scenerii stanowi nie lada atrakcję – nie dość, że jest pięknie, to jeszcze można się ochłodzić.

Ale nam pozostało jedynie westchnąć wsiadając do jeepa i pojechać dalej…

podziwiając zmieniający się krajobraz.

Takimi ścieżkami…

– to jest dopiero niezła przygoda!

I wreszcie dotarliśmy na popularną, drugą co do wielkości piaszczystą plażę…

.

GOLDEN BAY

Jest ona usytuowana w zatoce wychodzącej z parku narodowego. Leży ok. 4 km od Zatoki św. Pawła. Jest to podobno idealne miejsce do oglądania zachodów słońca.

Woda jest tam w miarę płytka. Pod stopami gorący piasek, z nieba leje się żar. Trzeba go ugasić…

Na miejscu znajduje się sklepik z przekąskami i napojami, kawiarnia oraz toalety, więc miejsce jest dobrze przygotowane do obsługi turystów.

Ale w taki upał dobrze było pojechać dalej. Oczywiście polewając się chłodną wodą z butelki, bo inaczej się nie da. Następnym przystankiem będzie dopiero…

.

MDINA

To dawna stolica Malty, położona w środkowej części wyspy, nazywana również Cichym Miastem (Silent City). Mówi się, że jest to jedno z najpiękniejszych miast basenu Morza Śródziemnego. Coś w tym niewątpliwie musi być…

Wchodzimy główną bramą na stare miasto…

…a po obu stronach mostu widzimy otulone zielenią miejsca wypoczynku, w których można znaleźć odrobinę cienia.

.

Mdina to pełne uroku żółte uliczki…

.

piękne budynki…

(powyżej: dziedziniec Palazzo Vilhena, w którym mieści się Muzeum Historii Naturalnej)

(powyżej: Katedra św. Pawła, odbudowana pod koniec XVII wieku po trzęsieniu ziemi na miejscu, w którym wg tradycji znajdował się dom gubernatora Publiusza, który gościł św. Pawła, kiedy ten rozbił się u wybrzeży Malty. Wnętrze stanowi podobno najpiękniejszy przykład maltańskiego baroku, zachwyca bogato zdobionymi kaplicami, mozaikami czy kopułą)

.

bogate wnętrza…

(powyżej: wnętrze jednego z wielu kościołów, które możemy znaleźć spacerując wąskimi uliczkami Mdiny)

.

przyciągające wzrok detale…

Jedna godzina to naprawdę za mało na poznanie tego miasteczka. Owszem, można zobaczyć co tam się mniej więcej znajduje nawet i w 40 minut. Ale żeby wejść tu i tam, zajrzeć choćby tylko do miejsc dostępnych nieodpłatnie, obejrzeć panoramę z punktu widokowego na murach miejskich, a potem w jakiejś kawiarni odpocząć przy schłodzonym kinnie, potrzebujemy jednak trochę więcej czasu.

Włócząc się pomiędzy żółtymi murami, wstępujemy do otwartego muzeum, gdzie na jednej z ekspozycji znajdujemy takie oto urządzenie…

Jest to maszyna nagrywająca dźwięk, pochodząca z lat 20. XX wieku. Znajduje się obecnie w zasobach Archiwum Narodowego w Mdinie. W czasach swojej świetności była ustawiona przed sklepem na jednej z uliczek Valletty. Wrzucało się do niej monety, aby móc nagrać na płytę wiadomość, a następnie wysłać ją komuś pocztą. Teraz, gdy możemy ukochaną osobę usłyszeć w każdej chwili z dowolnego miejsca na ziemi, nie będzie to pewnie dla nas coś wyjątkowego. Ale niemalże sto lat temu musiało to być całkiem romantyczne :)

Niestety czas szybko się kurczy i musimy jechać dalej. O ile dobrze pamiętam, przez Buskett Gardens – największy (30 ha) zadrzewiony obszar na wyspie. Warto dodać, że wejście jest bezpłatne.

.

Ze względu na to, że przygotowany do publikacji materiał z podróży jest znacznie większy niż początkowo zakładałam, ciąg dalszy muszę umieścić w trzeciej części, czyli tu: klik!

.