…nie jest. Do Krakowa was zabieram. Ale tylko na chwilkę!
Do tego miasta sympatią nigdy specjalnie nie pałałam. Zawsze wydawało mi się ciasne, brudne i nieco egoistyczne. Przyjeżdżałam z różnych powodów i jeszcze tego samego dnia wolałam wrócić do domu. Może gdyby tym razem nie padał deszcz, opcja spędzenia tam dwóch dni i wieczornego spaceru oświetlonymi uliczkami byłaby nawet i całkiem atrakcyjna. Ale zawsze jeszcze można sobie czas zorganizować troszkę inaczej…
Po pierwsze: wystawa HistoryLand
Słyszysz „historia”, myślisz „nuda”? Co Ty wiesz…
Interaktywne centrum odkrywania historii Polski i Polaków pokazuje, jak zrobić wszystkim dobrze pod względem historycznym. W gmachu Starego Dworca (trzeba wyjść z Galerii Krakowskiej na plac z tyłu), znajdują się utworzone z klocków LEGO okazałe makiety historyczne – Biskupin, Grunwald, bitwa pod Oliwą, Monte Cassino, Westerplatte i wiele innych – które w połączeniu z dźwiękiem i obrazem (również trójwymiarowym) oraz swego rodzaju inscenizacją z rzutnika, daje genialne efekty.
Nie miałam przy sobie aparatu, bo też nie spodziewałam się, że będę w takim miejscu, ale kilka ujęć z kalkulatora powinno mniej więcej pokazać, w czym rzecz. A po więcej szczegółów można zajrzeć tu: https://historyland.pl/ albo najlepiej pojawić się osobiście.
.
Po drugie: Old Town Restaurant przy ul. Św. Sebastiana 25
Nie jest najtaniej, wystrój lokalu też nie powala jakoś specjalnie. Stoliki 2-osobowe są nieco większe od standardowych i przy nawet spokojnej muzyce w tle ciężko się rozmawia, ale to wcale nie musi być minus – bo warto się skupić na jedzeniu ;) Natomiast obsługa robi naprawdę dobrą robotę, klient może czuć się potraktowany wyjątkowo. Znają wszystkie zasady, jakie powinny obowiązywać w dobrych lokalach, a pod względem smaku zamówionych potraw jest po prostu rewelacja. Nic dziwnego, że miejsce to jest polecane na TripAdvisor.
Swój posiłek rozpoczęłam skromnie, od lemoniady o smaku (o ile dobrze pamiętam) marakui:
W międzyczasie na stół całkiem niespodziewanie wjechała specjalność lokalu „na dzień dobry” – domowy smalec ze świeżym pieczywem. Nie jem takich rzeczy w ogóle, bo nawet wyciągam z szynki najmniejszy tłuszczyk i ogólnie mi to przez gardło nigdy nie chciało przejść, ale wygląd podanej potrawy mnie zaciekawił. Nie była to biała masa ze skwarkami, bo inaczej nawet bym na to nie spojrzała. Trochę przypominało wymieszaną mielonkę z puszki. Pewnie zaraz ktoś powie, że takie porównanie to profanacja – może i tak – ale biorąc pod uwagę moją miłość do tego typu jedzenia, zawsze mogłam to ująć gorzej. Dużo gorzej. No więc jak już mnie wygląd zaciekawił i zapach delikatnie poruszył, postanowiłam spróbować to coś. I świat się skończył, posmakowało mi!
Potem przyniesiono zamówioną zupę – krem z czerwonych i żółtych buraków z okruchami ricotty i granatem. Takiego doznania estetycznego po „zupie buraczkowej” się nie spodziewałam. Smakowego również. Połączenie smaków i kolorów było po prostu genialne.
Przy drugim daniu, które stanowiły pieczone polędwiczki wieprzowe, podane z opiekanymi ziemniakami, marchewką z miodem i cytryną, w towarzystwie sosu z borowików, a które było równie obfite, zaczęłam się zastanawiać, jak się wytoczę z lokalu. Również polecam ;)
Ale oczywiście nie mogłam sobie w takim miejscu odmówić deseru – tarty gruszkowej z kremem brulee i musem czekoladowo-cointreau. A do tego Moscatel w szkle i jakoś tak od razu przyjemniej się robi…
A na pożegnanie otrzymaliśmy po kieliszku „szarlotki” (likier jabłkowy zaprawiany cynamonem). Dobrze, że samochód został w domu :)
Wszystko co powyższe w 100% polecam, bo sama sprawdziłam. To naprawdę godne uwagi dania, podane na wysokim poziomie. Następnym razem sprawdzę inne potrawy, bo to kolejny lokal do którego warto przyjechać, choćby specjalnie na obiad.
Po trzecie: relaks…
Czy to nie byłoby dobre miejsce, aby w nim odpocząć po smacznym obiedzie oraz spacerze w szarym i zatłoczonym mieście?
.
Warto o tym pomyśleć – tym bardziej, że zbliża się piątek, piąteczek… :)
.