Kreteński pomysł na wakacje (3)

Usiądź wygodnie i zapnij pasy. Będzie się działo!

Tuż po śniadaniu pod drzwi recepcji podjechał Land Rover. Wysiadł z niego Anglik ubrany w kostium safari, przywitał się i zapytał, czy mówimy po rosyjsku. My na to, że nie znamy w ogóle tego języka. Po krótkiej pogawędce wyjaśnił nam o co chodzi – centrala jego firmy organizującej wypady w góry stwierdziła, że skoro jesteśmy Polakami, to na pewno zrozumiemy rosyjski (przecież to takie logiczne!) i w związku z tym, można nas będzie dorzucić do innego jeepa, w którym są Rosjanie. Na taki stan rzeczy powiedziałam „no way”, on mnie poparł całkowicie i powtórzył to do słuchawki łącząc się z firmą. Stwierdził też, że skoro świetnie nam idzie porozumiewanie się po angielsku, zostajemy z nim i koniec.

Ruszyliśmy, po drodze odwiedzając jeszcze dwa inne hotele, gdzie dosiadali się do nas kolejni Brytyjczycy. To był z pewnością najbardziej wesoły jeep z całej wyprawy…

<mała dygresja> Całe szczęście, że nie pojechaliśmy na wycieczkę do Heraklionu, bo nie dość, że kosztowała ok. 50 euro od osoby, nie zawierała biletów wstępu, to ci, którzy się skusili, po powrocie byli bardzo zawiedzeni. Za to zwykle tam, gdzie jedziemy, na wakacje decydujemy się na jeep safari. To jest bardzo dobra okazja, żeby poznać wyspę (kraj) od tej może nie tyle dzikiej strony (choć rośliny i zwierzęta oraz widoki są bardzo ciekawe i czasem nieskażone ludzką ingerencją), co kulturowej, bo można zobaczyć, jak naprawdę żyją miejscowi, czym się na co dzień zajmują, co jedzą, można spróbować miejscowych przysmaków, wypić coś dobrego do obiadu. W kilkugwiazdkowych hotelach tego wszystkiego nie zobaczymy, tym bardziej siedząc na basenie z opaską all inclusive i popijając drinki. </mała dygresja>

Ale wróćmy do tematu. Ruszyliśmy. Najpierw po asfalcie, później wąskimi polnymi drogami coraz wyżej w góry. A temperatura zaczęła spadać, nawet pojawiły się chmury i przelotne opady deszczu – jak to u nas na wakacjach zwykle bywa.

IMG_8817+

Samochód zwinne przedzierał się przez przeróżne tereny, co chwilę znajdując się tuż nad przepaścią widoczną to z jednej, to z drugiej strony.

IMG_8873+

 Podziwialiśmy po drodze piękne krajobrazy.

IMG_8838+

I charakterystyczną roślinność.

IMG_8857+

Panie otrzymały piękne kwiaty, które wpięły we włosy.

IMG_9023+

a były to kwiaty… kapara.

Po górskich terenach oprowadzała nas rasowa przewodniczka:

IMG_8915+

Wszyscy uważnie słuchali jej opowieści…

IMG_8922+

Później spotkaliśmy paru jej znajomych:
IMG_8848+

ale to zwykłe barany były.

Gdzie indziej zaś tłumy pomocnych kóz krzyczały za nami po angielsku: „zatrzymaj się, olej ci cieknie z wozu!”

IMG_8890+

Ale to przecież nie był nasz jeep, jechali nim wspomniani już obywatele innego kraju. Cóż, chyba nie znali angielskiego…

My zaś pojechaliśmy dalej wypić ich zdrowie:

IMG_8954+

W takich oto kubkach:

IMG_8952+

Z nich nawet wódka smakuje inaczej. Pod warunkiem, że się pije z umiarem…

(a wiecie dlaczego? Podpowiem tylko, że ze względu na specyfikę tego naczynia i to coś, co zostało umocowane w środku, zachłanni tracą, bo rozlewają…)

A potem trzeba było zapić czymś smakowym – sokiem ze świeżych pomarańczy.

IMG_8862+

Rewelacja!

IMG_9000+

Tak wygląda pomarańczowy raj.

Gdy już wracaliśmy z wyprawy, wyszli nas pożegnać najwyżsi przedstawiciele:

IMG_9019+

Pani w białym była lekko zawstydzona. Być może chowała się w dziupli, bo nie skończyła robić makijażu.

Wysłała więc koleżankę, również w bieli (find Wally!):

IMG_9015+

aby z góry nas pożegnała machając kopytkiem. Koza-samobójca, stoi na ścianie kilka pięter nad ziemią.

No i wreszcie wróciliśmy w znajome strony…

IMG_9025+

Tak oto zakończyliśmy tę niezwykłą wyprawę. Szkoda tylko, że tak krótką.

Ale jeszcze tu wrócimy…

.

[tekst pochodzi z lipca 2015 r.]