Zielona Slovenija – Jaskinia Postojna (cz. 2)

Trudno obecnie znaleźć kogoś, kto nie był w Chorwacji. Równie ciężko znaleźć kogoś, kto kiedykolwiek był w Słowenii. Jest to o tyle niezrozumiałe, że do Słowenii jest stosunkowo blisko, a na miejscu spokojnie, zielono i naprawdę ładnie…

Pierwszą część słoweńskich opowieści możecie znaleźć tu: https://zapomnij.com/2017/10/zielona-slovenija-portoroz-i-piran/

.

[Uwaga. Materiał jest chroniony prawem autorskim]

.

Kolejnym miejscem, które odwiedziliśmy, była Jaskinia Postojna (Postojna Cave, Postojnska Jama), ok. 70 kilometrów od Portorož. Tak na marginesie dodam, że dobrze mieć wykupioną winietę (15 € za 7 dni), bo poruszanie się autostradą po kraju jest znacznie łatwiejsze niż kombinowanie jak jej uniknąć.

Wyjechaliśmy sobie na spokojnie z hotelu koło południa. Pogoda była wymarzona!

Po drodze natknęliśmy się na kolejny zabawny akcent w tej podróży – nazwę miejscowości… Črni Kal.

Znajduje się w niej (ha! na pewno o tym nie pomyśleliście!) najdłuższy i najwyższy wiadukt drogowy w Słowenii – 95 metrów w najwyższym miejscu, ok. 1 km długości. Opiera się on na 11 filarach, został oddany do użytku w 2004 roku.

Ale my pojechaliśmy dalej, podziwiając piękne tereny wokoło nas i nieustraszonych motocyklistów mknących tunelami z zawrotną prędkością…

.

W Postojnej wszystko jest wyraźnie oznaczone. Wjechaliśmy na duży parking przy jaskini (5 €/dzień) i spacerkiem ruszyliśmy w kierunku zabudowań. Po drodze natknęliśmy się na punkt informacyjny, gdzie pani z obsługi opowiadała (w kilku językach, zależnie od potrzeb), co można zobaczyć w każdym z proponowanych miejsc (jest ich tam kilka), ile kosztują wstępy, jak można połączyć zwiedzanie, ile to trwa, gdzie się udać w celu zakupu biletu itp.

Ostatecznie zdecydowaliśmy się na obejrzenie samej jaskini (1,5 h), zostawiając sobie niedaleko położony zamek na inny raz. Akwarium (czy tam vivarium) z tzw. „ludzką rybą” znajduje się w samej jaskini na końcu zwiedzania, więc płacenie dodatkowej kasy za możliwość obejrzenia tego małego potworka w osobnym budynku, siedzącego w innym towarzystwie, nie wydawała się specjalnie atrakcyjna. Oglądanie filmu z ewolucji też jakoś średnio nas zachęciło przy tak pięknej pogodzie. Słońce uśmiechało się do nas zapraszając na spacer w oczekiwaniu na godzinę wejścia…

Zrezygnowaliśmy również z polskiego tłumacza w popularnej formie audio guide. Angielskojęzyczny przewodnik też był całkiem dobrą opcją – i polecam to wyjście każdemu, kto ogarnia przyzwoite minimum angielskiego, a znaczenie polskich podstawowych określeń typu stalaktyt, stalagmit, stalagnat czy fotosynteza nie jest mu obce. Oszczędzicie dość sporo a będziecie mogli swobodnie na bieżąco zadawać pytania przewodnikowi i słuchać odpowiedzi na wątpliwości innych – to coś, co z gadającą słuchawką w uchu będzie raczej utrudnione.

Mam jeszcze pewną praktyczną radę – zabierzcie ze sobą długie spodnie i koniecznie ciepły polar albo lepiej kurtkę, bo po pierwsze na dole jest chłodno, a po drugie – jeśli w ostatnich dniach padał w Słowenii deszcz, to będzie wam się po prostu lało na głowę (zgodnie z informacją od przewodnika, woda z deszczu przenika przez grunt ok 2-3 dni i wówczas w jaskini robi się mokro i gdzieniegdzie ślisko).

Aktualne ceny biletów można znaleźć tutaj: https://www.postojnska-jama.eu/en/tickets/

.

Obejrzeliśmy jeszcze stoiska z pamiątkami, gdzie zwracał na siebie uwagę kolejny dziwny napis…

Tak, ten pomarańczowy na środku ;) A słowo to oznacza „koronki” ;)

Zakładam, że oczywiście o koronkach pomyśleliście…

Punktualnie o 14:00 ruszyliśmy na zwiedzanie samej jaskini. Z Anglikami, Hiszpanami, Polakami i – niestety – grupą Azjatów… Chciałam ich nawet w pewnym momencie zapytać, z jakiego kraju przyjechali, by w swojej opinii nie krzywdzić innych nacji azjatyckich, ale odniosłam wrażenie, że albo nie znają angielskiego, albo mają innego rodzaju problemy ze sobą. Tylko zastanawiające, po co biorą angielskiego przewodnika…

Niestety, ta grupa skośnookich ludzi była tak głośna i niezdyscyplinowana, że przewodniczka musiała ich kilkakrotnie upominać. A oni wszędzie robili sobie selfie komórkami, włączając przy tym lampę błyskową pomimo próśb obsługi, by tego nie robić i nie wspomagać procesu fotosyntezy, który niszczy jaskinię. Dotykali przy tym form naciekowych, wydając z siebie jakieś dziwne dźwięki, zapewne zachwytu. Gorzej niż dzieci. Nie zwracali uwagi na nikogo i na nic, przekrzykiwali się, rozpychali. Na szczęście przewodniczka była z charakterem i powiedziała im parę dosadnych słów na uspokojenie (lubię takich ludzi, bo sama zazwyczaj mówię wprost, że mi się coś nie podoba). Zastanawiam się czasem, po co ludzie jadą taki kawał drogi i wydają niemałe pieniądze na wstęp, żeby najważniejszą rzeczą było zrobienie sobie miliona selfie – z kija, z ręki i cholera wie jeszcze z czego.

.

Ale wróćmy do jaskini…

Pierwszym etapem jest dość szybka podróż kolejką. Można się trochę zmoczyć, zmarznąć i oberwać ścianą czy sufitem, jeśli nasze kończyny będą niepotrzebnie fruwały na boki. Jogging również jest niewskazany.

Ale jadąc zobaczymy też małą zapowiedź tego, co czeka nas w dalszej części… Będzie to wstęp do pięknego podziemnego świata, okrytego bogatą szatą naciekową.

A dalej pójdziemy już na piechotę.

Zielone i czarne nacieki, które można gdzieniegdzie zobaczyć, należą do tych najbardziej niepożądanych. Zielone są wynikiem obecności światła, dlatego z troski o te cuda natury, po każdorazowym przejściu grupy, lampy są wygaszane. Natomiast te ciemne są pozostałością między innymi po czasach, gdy jaskinia była oświetlana w bardziej tradycyjny sposób, ale pełną historię tego miejsca polecam każdemu poznać na żywo.

Jako że błysk flesza jest w jaskini niewskazany, skupiłam się raczej na podziwianiu niż na gimnastykowaniu z aparatem. Kilka ujęć wyszło lepszych, kilka gorszych – nie ma co ukrywać, światło w fotografii odgrywa ogromną rolę.

Ale przecież chyba wszyscy byliśmy w jaskini Raj pod Kielcami czy tam w innych podobnych, więc potraficie sobie wyobrazić, jak może wyglądać wnętrze. Tyle że w Postojnej jest ono jeszcze bardziej okazałe.

Wspominałam wam wcześniej również o pewnym zwierzątku, nazywanym potocznie ludzką rybą. Wikipedia mówi o nim tak:

Odmieniec jaskiniowy (Proteus anguinus) – gatunek ślepego płaza ogoniastego z rodziny odmieńcowatych (…) W języku angielskim, chorwackim i słoweńskim okazjonalnie nazywa się go „ludzką rybą” z powodu koloru skóry charakterystycznego dla ludności rasy białej. W angielskim stosuje się też terminy cave salamander i white salamander (odpowiednio: salamandra jaskiniowa i biała). W Słowenii płaza tego określa się też nazwą močeril, którą tłumaczy się jako „kopiącego w wilgoci”.

Zwierzę znane jest głównie ze swych przystosowań do życia w kompletnej ciemności swego podziemnego siedliska. Jego oczy nie rozwijają się, pozostaje on ślepy. W zamian za to inne zmysły, zwłaszcza węch i słuch, uległy wyostrzeniu. Brakuje mu także zauważalnej pigmentacji skóry. W przeciwieństwie do większości płazów prowadzi całkowicie wodny tryb życia. W wodzie je, śpi i rozmnaża się. Jego przednie kończyny kończą się trzema palcami, tylne zaś tylko dwoma.

 

Odmieniec jaskiniowy stanowi symbol dziedzictwa naturalnego Słowenii. Po 300 latach od odkrycia cały czas spotyka się z entuzjazmem naukowców i szerszej opinii publicznej. Postojna stanowi jedno z miejsc narodzin speleologii z powodu odmieńca właśnie i innych rzadkich mieszkańców takich siedlisk, jak choćby Leptodirus hochenwartii. Odmieniec wiąże się ze sławą jaskini Postojnej. Płaz widniał również na słoweńskiej monecie o wartości dziesięciu stotinów.

Tu znajdziecie fotki, bo dość ciekawie to wygląda: https://pl.wikipedia.org/wiki/Odmieniec_jaskiniowy

W jaskini można nawet obejrzeć na ekranie jak sobie pływają małe odmieńce. A na koniec kolejka ponownie zabiera nas w dynamiczną podróż i tym sposobem kończy się nasza podziemna przygoda.

Będę to miejsce każdemu polecać jako jeden z najważniejszych punktów na mapie podróżniczej Słowenii, bo naprawdę jest tego warte.

No i kończymy cykl słoweńskich opowieści, przynajmniej do następnego wyjazdu w tamte strony. Choć to nie koniec moich małych podróży w ostatnim czasie. Po każdym odpoczynku trzeba jednak znaleźć czas na zwyczajne, szare życie – i zrobić coś, by było choć trochę kolorowe :)