Hrvatska przygoda (4) – Split

Wszyscy mówią, że w Chorwacji koniecznie trzeba zobaczyć Split, dlatego stał się on jednym z punktów na naszej wakacyjnej mapie. Czy było warto?

.

[Uwaga. Materiał jest chroniony prawem autorskim]

.

Zawsze warto doświadczyć czegoś nowego (w granicach rozsądku oczywiście). Ale ogólnie rzecz biorąc, nie było w tym miejscu niczego, co by wywołało u mnie zachwyt. Ładnie, nawet miejscami ciekawie, ale bez „tego czegoś”. No co tu dużo mówić – nie zakochałam się, a moje lodowate serce nadal lekko topniało wyłącznie w Trogirze.

Ale po kolei.

Wybraliśmy się z rana (mojego „rana”, czyli tak nieco później niż mówią standardy) do Splitu. Gdyby nie małe korki, bylibyśmy na miejscu dość szybko. W obawie przed trudnościami w parkowaniu, o których czytałam w necie, zostawiliśmy auto nieco dalej od centrum – przy ul. Slobode – i spacerkiem, ulicą Kneza Visešlava podreptaliśmy w dół, w kierunku Pałacu Dioklecjana. Tuż przed godziną 11, po przejściu przez mały park przy Zagrebačkiej, ujrzeliśmy wielki posąg biskupa Grzegorza z Ninu, Złotą Bramę… i tłum ludzi – już mnie wtedy dreszcz przeszedł.

Ale nie takie rzeczy się na wakacjach przeżyło, więc żwawym krokiem weszliśmy w labirynt uliczek. Krajobraz może trochę jak w Trogirze, ale wszędzie pełno przeciskających się ludzi (w sumie taka trochę Wenecja, ale przynajmniej nie śmierdziało jak z weneckich kanałów). Zatrzymaj się na moment a będziesz miazgą – jak nie na ścianie, to na śliskiej kamiennej uliczce. Bardzo tego nie lubię. Postanowiliśmy więc zobaczyć co jest do zobaczenia i się stamtąd ewakuować na promenadę w poszukiwaniu nieco większego spokoju.

Zdjęcia starałam się robić tak, aby nie było widać tych wszystkich ludzi, więc musicie mi uwierzyć na słowo (albo sprawdzić, najlepiej w sezonie…). A to tylko dowód na to, że wystarczy odpowiednio dobrać kadr, by wykreować odmienną rzeczywistość i pokazać miejsce w całkiem inny sposób.

Bilet wstępu do niewielkiej katedry, pustych krypt i nieszczególnego baptysterium kosztował 25 kn (3,50 euro) – opcja niebieska. Bilet czerwony natomiast, z dodatkowym wejściem na dzwonnicę i do skarbca, kosztował 45 kn (6 euro). Nietrudno się domyślić, że przy wszechobecnych kolejkach, darowaliśmy sobie łażenie w ciemnych i ciasnych miejscach, więc z niebieskim biletem podążyliśmy za (oczywiście) tłumem zobaczyć katedrę.

Co o Pałacu mówi Wikipedia?

Pałac Dioklecjana w Spalatum (w Splicie) – rezydencja zbudowana przez cesarza Dioklecjana na przełomie III i IV wieku jako willa, w której miał zamiar osiąść po zamierzonej na 305 r. abdykacji. Budowla została zaplanowana na wzór castrum romanum (warownego obozu rzymskiego), na prostokącie o wymiarach 214 × 175 m. Zabudowania przecinały dwie wewnętrzne ulice (cardo – podłużna i decumanus – poprzeczna) wzdłuż których ustawiono szeregi kolumn. Na ich przecięciu znajdował się wewnętrzny dziedziniec.

Obecnie pałac tworzy centrum chorwackiego miasta Split.

W roku 1979 pałac wraz z zabytkowym centrum Splitu został wpisany na listę światowego dziedzictwa kulturalnego UNESCO.

Katedra:

Baptysterium (dawniej Świątynia Jupitera):

Jak widać, całkiem tam ładnie, ale po pierwsze klimat (jeśli jakiś tam był) został zadeptany przez tysiące turystów. A po drugie, po raz kolejny nie jest to coś, czego nie widziałabym gdzieś indziej (Turcja, Grecja) – pod tym względem jestem trudnym turystą, bo mając w pamięci te wszystkie miejsca, które już odwiedziłam, w nowych szukam czegoś wyjątkowego, czego jeszcze nigdzie indziej nie doświadczyłam. A w Splicie sam pałac otoczony jest przez niezbyt urodziwe betonowe miasto i to zabiera mu sporo atrakcyjności. Może ktoś kiedyś pokaże mi, co tam jest takiego wspaniałego – o ile jest. A jeśli nie, to żadna strata, jest przecież nieopodal cudny Trogir :)

Spacer promenadą trochę pozwolił nam odpocząć od obijania się o turystów, choć tu też nie było zbyt luźno…

   

Na promenadzie, w jednej z knajpek, zjedliśmy čevapi – danie mięsne pochodzenia bałkańskiego, przyrządzane w wielu lokalnych odmianach, z dodatkiem np. ajwaru (to czerwone paprykowe coś):

A potem trochę pokręciliśmy się po najbliższej okolicy

Kościół św Franciszka:

Ostatnie spojrzenie na Złotą Bramę… Już ok 14:00 na zewnątrz pałacu było w miarę pusto.

.

Bez żalu wróciliśmy do Trogiru, by znów wieczorem pójść chłonąć jego wspaniały klimat. I szukać specjału o nazwie kremšnita (lub krempita), czyli takiej trochę lepszej kremówki…

…żeby ten dzień, po wycieczce do Splitu, wydawał się choć odrobinę słodszy.