MALTA crazy trip – cz. 3: jeepem po wyspie – ciąg dalszy

Zdjęć i miejsc jest tak dużo, że trzeba było tę wyprawę rozbić na dwie części.

[Uwaga. Cały materiał jest chroniony prawem autorskim]

.

Popeye Village, Golden Bay, Mdinę i okolice Buskett Gardens znajdziecie tu: klik!

A teraz zobaczymy między innymi: Klify Dingli, Blue Grotto i Marsaxlokk.

.

************

Zostawiając za sobą zacienione uliczki, zbliżamy się do najwyższego punktu wyspy.

Aż w końcu mijamy…

.

TA’ DMEJREK

najwyższe wzniesienie Malty, o wysokości 253 m n.p.m. Szczyt znajduje się 25 metrów od drogi asfaltowej biegnącej wzdłuż klifów i nie jest oznaczony.

A jadąc dalej, zatrzymujemy się na poboczu, bo podziwiać…

.

DINGLI CLIFFS

Klify Dingli to formacja skalna na zachodnim wybrzeżu Malty, zawdzięczająca swą nazwę angielskiemu rycerzowi z Zakonu Świętego Jana, Sir Thomasowi Dingleyowi, który osiadł na tym obszarze w XVI wieku. W pobliżu znajduje się niewielka kaplica i dawna stacja radarowa Królewskich Sił Lotniczych (RAF).

Widok jak widok, ale wzrok niewątpliwie przyciągają wraki pojazdów, które spadły w przepaść. Cóż, obok drogi nie ma barierek…

Wpatrując się uważnie w zbocze klifu, można dostrzec kilka wraków.

A w tle znajduje się któraś z wysepek Archipelagu Maltańskiego. Jedna z najmniejszych.

Ostatnie spojrzenie przed odjazdem…

I pędzimy dalej. Tym razem po morską bryzę, czyli do…

.

BLUE GROTTO

Błękitną Grotę (wys. 30 metrów i obwód 90 metrów) wraz z kilkoma innymi jaskiniami można podziwiać z łódki, która odpływa z zatoki Wied iż-Żurrieq.

Koszt biletu to 8 euro, ale atrakcja jest warta tego wydatku, szczególnie w upalny dzień ;)

Płacimy i schodzimy do łodzi, gdzie czeka już przewodnik – ten akurat bardzo dużo opowiadał nam o odwiedzanych miejscach.

Odpływając, zerkamy jeszcze na wybrzeże

Wrażenie robi błękit bardzo czystej wody…

Odbicie światła słonecznego od piaszczystego dna morza przy zróżnicowanej głębokości wody powoduje, że widzimy ją w różnych odcieniach niebieskiego.

Na ścianach widać fioletowe koralowce:

Nie ma się co czarować, kołysząca się łódka i słabe światło nie jest tym, co tygryski lubią najbardziej, dlatego jakość jest jaka jest ;)

Ale miejsce warte jest zobaczenia go na żywo, zdjęcia i tak nie oddadzą faktycznego wrażenia.

To niewątpliwie moje ulubione zdjęcie z tej wyprawy:

No i wszystko co dobre szybko się kończy.

.

Jeszcze tylko małe filmowe podsumowanie:

.

.

Wracamy…

na tę samą przystań, z której wsiadaliśmy.

A to, dokąd prowadzą te schody, zostawiam waszej wyobraźni…

Bo przyszła pora na obiad. No przyznam, że nie był on szczególny – ot, ryba jak ryba. Ale przynajmniej miałam okazję przy tej rybie poznać dwóch sympatycznych panów, od których dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy. Jeśli dokopią się kiedyś do tego tekstu, to pozdrawiam serdecznie! :)

Niestety przyszedł czas uciekać z tego sympatycznego miejsca. Do…

.

MARSAXLOKK

To wioska rybacka ze słynnym niedzielnym targiem rybnym. Rozpoznacie ją po kolorowych łodziach unoszących się na wodach zatoki.

Luzzu – tradycyjny rodzaj maltańskiej łodzi rybackiej. Statki i łodzie tradycyjnie są malowane na żółto oraz niebiesko, są ozdabiane wyrytymi parami oczu, a także innymi ozdobnymi szablonami. Oczy na łodziach nawiązują prawdopodobnie do oka Horusa lub Ozyrysa.

Łodzie luzzu mają podwójnie wzmocniony kadłub, dlatego są dość odporne na działania sztormów, które są częstym zjawiskiem na maltańskim wybrzeżu.

Historia budowy łodzi sięga epoki Fenicjan. Luzzu w przeciwieństwie do innych budowanych wówczas łodzi takich jak dgħajsa oraz kajiik były znacznie bardziej odporne na warunki pogodowe, przez co się stały najpopularniejszymi łodziami rybackim na Malcie. Obecnie większość łodzi jest wyposażona w silniki Diesla. Część łodzi jest wykorzystywana do przewozu turystów, jednak większość nadal służy do połowu ryb.

/Wikipedia/

Wspomniane już, ciekawie zdobione łodzie rybackie, z pewnością przykuwają oko. Niby są podobne, a jednak każda inna.

Można sobie usiąść i podziwiać, jak się kołyszą…

Gdzieniegdzie można spotkać rybaków rozplątujących sieci przed kolejnym połowem…

albo zobaczyć kutry rybackie przygotowywane do wypłynięcia na morze:

Byliśmy tam w piątek i nie było ani targu (poza kilkoma stoiskami z pamiątkami i rękodziełem), ani turystów na głównej ulicy…

No, przyznać trzeba, że tego dnia centrum Marsaxlokk nie miało nam nic specjalnego do zaoferowania. A na zagłębianie się w uliczki nie było czasu. Zerknęliśmy tylko na piękną fasadę kościoła pw. Matki Bożej Pompei z 1890 r.

No i pora na dalszą podróż, by ostatecznie zakończyć tę wycieczkę w miejscu, o którym było już sporo w pierwszej części moich maltańskich opowieści…

.

VALLETTA

Stolica. Piękne miasto pełne uroku i specyficznego klimatu. Małe, ale zapełnione zabytkami po brzegi. Obowiązkowy punkt programu podczas wizyty na Malcie. Tym razem z perspektywy jeepa…

Zatrzymaliśmy się w punkcie widokowym, by podziwiać krajobraz…

Panorama w takim miejscu to wręcz obowiązek…

.

A poznajecie ten samochód?

Wygląda na Toyotę Yaris, prawda? I to po części racja, z drobną różnicą…

…że to Toyota Vitz. Czyli japoński odpowiednik europejskiego Yarisa bądź Toyoty Echo. Bardzo powszechna na Malcie. Ot, taka ciekawostka.

A w innych miejscach Valletty również można było spotkać ciekawe pojazdy… poznajecie co stoi w środku? :)

I kolejny punkt widokowy…

Panorama i tu musiała być… ;)

Bo widok, szczególnie na żywo, robi wrażenie.

I ostatnie chwile podziwiania widoków…

Postanowiliśmy wysiąść po drodze, by mieć łatwy dostęp do dworca komunikacji miejskiej. Kierowca jeepa zostawił nas w miejscu, które znaliśmy z poprzedniego dnia…

Trochę chcieliśmy się jeszcze pokręcić po okolicy, ale było za gorąco. Poszliśmy więc szukać autobusu, który chwilę później za 2 euro zawiózł nas do miejscowości Luqa, gdzie oficjalnie zakończyliśmy naszą maltańską wyprawę.

Ostatnie chwile na Malcie spędziliśmy już na lotnisku. Dotarliśmy tam późnym popołudniem, kilka godzin przed odlotem (samolot był opóźniony). Ponieważ byliśmy zmęczeni upałem, postanowiliśmy przejść od razu kontrolę bezpieczeństwa, zjeść coś na spokojnie w strefie bezcłowej i potem usadowić się wygodnie gdzieś w kącie, czytając książkę lub oglądając film w oczekiwaniu na wejście na pokład. Podchodzimy, podsuwamy pod skaner kod z karty pokładowej, aby przejść przez specjalne bramki i… one się nie otwierają. Mało tego, wydały z siebie dziwny dźwięk i zaświeciły się na czerwono, co oczywiście nie uszło uwadze obsługi lotniska. Zrobiło się małe zamieszanie. No zbyt pięknie było… Musieliśmy wytłumaczyć, dlaczego chcemy wejść na strefę bezcłową z takim wyprzedzeniem czasowym. W końcu udało się – kilka kliknięć w klawiaturę i bramki otworzyły się pomimo braku zgody systemu. Ufff.

Pokręciliśmy się trochę po terenie lotniska, obeszliśmy wszystkie sklepy, zajrzeliśmy na taras, gdzie można było sobie poleżeć (ale temperatura nawet wieczorem zniechęcała) i ostatecznie usiedliśmy w jakimś tłumie ludzi, bo mi głowa pękała… ale w momencie, gdy usłyszałam, jak ktoś pięknie gra na stojącym nieopodal fortepianie, wszystko mi przeszło. To była uczta dla zmysłu słuchu, niezwykła podróż bez wstawania z miejsca. Pochłonęła mnie bez reszty. Kolejne piękne wspomnienie z Malty do kolekcji! Fajnie, że są tacy ludzie, którzy chcą innym (i sobie przy okazji) za darmo umilać czas.

A w samolocie już spałam – w tym to mi nawet huk wielkiej maszyny nie przeszkodzi :)

Jestem jeszcze ciekawa wyspy Gozo i chciałabym odbyć krótki rejs po zatokach. Tylko miejsc tak wiele a czasu tak mało…

Podsumowując cały wyjazd, powiem tak… Niewiele miejsc jest w stanie mnie tak mocno zafascynować jak chorwacki Trogir, który ma chyba najbardziej klimatyczne, jedyne w swoim rodzaju Stare Miasto i jest bezapelacyjnie na szczycie mojej listy wyjątkowych miejsc – łączy nas tajemnicza chemia od samego początku, strasznie tęsknię i nie ma miesiąca, żebym nie myślała o powrocie tam. Ale teraz ma jeszcze nieśmiałą konkurencję w postaci Valletty i Mdiny – chcę te miasta odkrywać dalej. Zobaczyć, jak Valletta kusi mnie sobą w nocnej porze. Jak ponownie zaprasza na spacer o świcie i nie rozczarowuje. I zapewne to się wydarzy – kwestia tylko kiedy… :)

.