Wakacji część pierwsza: Wspomnień czas

Jesiennie się zrobiło za oknami, żeby nie powiedzieć: zimowo. Dlatego uważam, że to najlepszy czas, by wspomnieć wakacje. W tym roku całe moje wakacje były jedną wielką podróżą, bo cały czas gdzieś mnie nosiło, ale takiego wyjazdu jak we wrześniu tego roku jeszcze nie było w moim życiu…

Oczywiście zaczęło się od komplikacji, a jakże! Miały być Bałkany, wielki objazd w południowym klimacie. Serbia, Czarnogóra, Bośnia i Hercegowina, Chorwacja i coś tam jeszcze. Nie wypaliło, chętnych na ciekawe wycieczki jak na lekarstwo. Niech więc będzie ta Chorwacja, jeszcze mnie tam nie widzieli. Trudno się mówi, może jakoś przeżyję te tłumy polskich turystów. Tydzień przed wyjazdem, wypoczywając w pięknym nadbałtyckim kurorcie, odbieram telefon: wyjazd nie dojdzie do skutku, ludzi mało –  kryzys czy coś. Cholera, co teraz? Z pomocą przyszedł wujaszek Google. Noc w sieci, setki ofert i… jest zwycięzca! Panie i panowie, mamy szczęśliwą ofertę! Była tak atrakcyjna, że nie mogłam uwierzyć, że naprawdę istnieje –  zupełnie jak idealny facet. A jednak. I tak się zaczęła najdziwniejsza tunezyjska przygoda

Kawał nocy, lotnisko Pyrzowice, wokół cisza przeszywana śmiechami i krzykami podchmielonych Polaczków reprezentujących poziom poniżej poziomów. Jedna myśl: „Niech oni tylko nie lecą tym samym samolotem…” A guzik. Wspólna kolejka, jeden samolot. Na pokładzie wypełnianie banalnych rubryk w karcie wjazdowej przerosło przemądrzalców. Studenci podobno. Poza tym lot obył się bez niezapowiedzianych atrakcji, nad ranem wysiedliśmy jak z lodówki do pieca, do tego monastyrskie lotnisko Habiba Bourguiby przywitało nas deszczem. Potem ekspresowo „witamy w hotelu” –  kolejne wypełnianie kwitków i spać. Uff… I się zaczęło.

 

Na dalszą relację, niesamowicie subiektywną i nieco zakręconą, zapraszam za dni cztery.