Międzyzdroje – Świnoujście – Ahlbeck

Masz wolny weekend? To świetnie! Bo ja mam fajną propozycję jak go spędzić…

Tak naprawdę nie ma większego znaczenia, czy jesteś ze Śląska, Mazur czy z Lubelszczyzny. Bo Świnoujście, wbrew pozorom, wcale nie leży tak daleko (to nie drugi koniec świata przecież!) i może być świetnym pomysłem na intensywny 3- lub 4-dniowy wypad. A dokładniej: warto wziąć pod uwagę trzy nadbałtyckie kurorty – słynne Międzyzdroje, Świnoujście i niemiecki Ahlbeck, będący częścią gminy Heringsdorf. Jeśli dysponujesz dodatkowym dniem, dorzuć też do listy Szczecin. Piękne miasto.

.

[Uwaga. Materiał jest chroniony prawem autorskim]

.

To się zaczęło jak zawsze niewinnie. Był luty, teoretycznie środek zimy. W jakiś czwartkowy wieczór tak mi przyszło na myśl, że chętnie bym gdzieś odpoczęła w weekend, bo pogoda zapowiada się słonecznie. Moje myśli krążyły wokół spacerów po Wiedniu, ale połączenie lądowe nie bardzo mi pasowało, a latanie niespecjalnie mnie kręci. No to może nad MORZE? Bo niby czemu nie?

Gdańsk… Pendolino? Nie tym razem. Mielno jak dwie zimy wcześniej? Było. Świnoujście jak za starych studenckich czasów? Za daleko. Ale zaraz, halo… JAK ZA DALEKO, skoro na 4 dni jechałam w zeszłym roku do Chorwacji?! Więc Świnoujście. Sentymentalnie.

Wyjazd rozpoczął się w sobotę rano. I tak jakoś po drodze mi wpadło do głowy, że fajnie zobaczyć Międzyzdroje, bo nigdy tam nie byłam…

Zawsze powtarzam, że podróżowanie poza sezonem ma prawie same zalety (co ogromnie docenia się podczas zwiedzania zabytkowych miejsc) i zdania nie zmieniam. Ale czasami w niezbyt popularnym dla urlopów okresie może być dość trudno spotkać żywą duszę…

Człowiek by zjadł gofra z bitą śmietaną, a nie ma gdzie. Ale przynajmniej o miejsce parkingowe nie trzeba się bić na zderzaki ;)

No i można wreszcie pooglądać jak wygląda piaszczysta polska plaża. W sezonie zasłaniają ją parawany.

Chwila dla fotoreportera na jednym z wielu balkoników widokowych przy deptaku…

I kierujemy się na molo.

Z góry wszystko wygląda inaczej…

Na piękne zachody słońca przyjeżdża się właśnie do Międzyzdrojów, bo w Świnoujściu słońce nie zachodzi.

Heh… Oczywiście, że zachodzi… ale nie jest takie ładne i nad samym morzem ;)

W tamten weekend pogoda była wręcz idealna. Przypominam, że mówimy o lutym. Zimnym i złym miesiącu, w którym większość jeździ na narty, żeby inni mogli mieć tańsze kwatery nad morzem.

W Międzyzdrojach, oprócz alei z figurami znanych ludzi, obowiązkowo chciałam jeszcze zobaczyć Promenadę Gwiazd. Nie spodziewałam się, że to miejsce w ogóle nie wyróżnia się z daleka i o mały włos bym przegapiła.

Młodsi zapewne nie będą kojarzyć 90% nazwisk. Ale tego pana zna na pewno zdecydowana większość:

To ciekawe przekonać się, że ma się rękę mniejszą od „papieskiej” ;)

Widoki rozpieszczają oko…

…ale pora się teleportować do położonego kilka kilometrów dalej miejsca docelowego – Świnoujścia. Gdyby było więcej czasu, można by się jeszcze wybrać zobaczyć parę okolicznych atrakcji, ale nie tym razem. Mieliśmy tylko trzy dni, z czego jeden chylił się już ku zachodowi.

Aby dotrzeć do tej najbardziej turystycznej części Świnoujścia musimy wjechać na prom, by przeprawić się na wyspę Uznam. Przeprawa jest bezpłatna, a godziny wypłynięcia możemy sprawdzić w Internecie (np. na stronie http://zegluga.swi.pl/rozklady/). Natężenie ruchu podejrzymy również za pomocą obrazu z kamer (http://przeprawa.swi.pl/). A dla porządku wrzucam jeszcze aktualne na kwiecień 2019 r. zasady korzystania z przepraw promowych: http://bip.um.swinoujscie.pl/artykul/527/14054/prezydent-miasta-swinoujscie-informuje.

Oczywiście jeśli jedziemy autem, warto zadbać o parking, ponieważ o pozostawieniu samochodu w miejscu innym niż przypadkowa ulica można niejednokrotnie tylko pomarzyć. Niestety poza sezonem również. Pech chciał, że hotel wybrany pod względem dostępności parkingu, nie stanął na wysokości zadania. Tzn. miejsca były. Trzy. Ostatecznie sześć, jeżeli by zrobić Tetris. I wszystkie zajęte wyłącznie przez niemieckich gości (do Świnoujścia bardzo wielu turystów przyjeżdża właśnie zza zachodniej granicy, co na pewno od razu zauważymy będąc tam). A na pytanie gdzie pozostawić samochód (nawet odpłatnie), pani w recepcji jedynie wzruszyła ramionami i udzieliła bezcennej wskazówki: na którejś ulicy, jeśli jest miejsce. Super rada! <3 Dlatego uczulam – zwróćcie uwagę na to, czy hotel nie oszukuje z parkingiem, jeśli wam na tej kwestii zależy. Bo tam naprawdę jest ciasno poza sezonem i nie chcę widzieć jak to wygląda gdy się pół Polski zjedzie moczyć odwłok w ciepłym Bałtyku.

Aczkolwiek „ciepły Bałtyk” brzmi trochę jak oksymoron.

No ale wracamy do wyprawy. Po złożeniu w pokoju bagaży i szybkim ogarnięciu się lubię (jeśli siły pozwolą) ruszyć na miasto. Fajnie widzieć te same miejsca o różnych porach dnia, a również i w nocy. Ma to swój niepowtarzalny urok. Na sam początek pobytu polecam zawsze, by w miarę możliwości przejść się kawałek i spróbować złapać atmosferę miejsca.

Spacer nie był długi, bo temperatura wieczorem nieco spadła, a ktoś kompletnie niemądry nie zabrał swoich rękawiczek i potwornie zimno mu było przy robieniu tych zdjęć ;) Ale głód był skutecznym motywatorem do podjęcia aktywności fizycznej w kierunku jakiejś sensownej knajpy z dobrze przyrządzonymi rybami. Również i tym razem TripAdvisor nie zawiódł.

Na głównej promenadzie po tylu latach ciężko było poznać dawne kąty. Tym bardziej nocą. Pamięć do miejsc mam całkiem niezłą i po kilku charakterystycznych elementach krajobrazu przypomniałam sobie gdzie, co, jak i w którą stronę. Ale to niesamowite, ile się potrafi zmienić w miastach na przestrzeni niecałej dekady.

A to mnie zaskoczyło:

To płot przedszkola. Kawałek kolorowej przestrzeni wydzielonej dla dzieciaków przy ruchliwej ulicy. Świetne. Oczywiście można by się oburzać, że psuje ład architektoniczny, ale już nie bądźmy tacy porządniccy.

Pora spać, dzień był bardzo męczący. Dobrze, że kaloryfery w hotelu były gorące, bo niska temperatura na zewnątrz stała się niemile odczuwalna. I ten aspekt – czy dobrze grzeją – też należy wziąć pod uwagę rezerwując miejscówkę na zimowy wyjazd. A nazajutrz w okna zajrzało piękne słońce – aż chciało się żyć! :)

Plan na niedzielę, czyli drugi dzień wyjazdu był dość luźny, ale ostatecznie wyszedł tak:

1. Spacer do przygranicznego niemieckiego kurortu Ahlbeck;

2. Powrót i obiad w Świnoujściu (w Ahlbeck też można, ale przejada się wtedy Euro, a to potrafi być nieco bardziej bolesne);

3. Dalszy spacer do słynnego symbolu Świnoujścia – białego wiatraka (Stawa Młyny) i powrót do hotelu. Niestety przy tak krótkim wypadzie nie ma mowy o zwiedzaniu całej reszty, tj. Fortu Anioła, Fortu Zachodniego, latarni morskiej, podziemnego miasta czy muzeum.

I taką kolejność polecam, bo wyprawa za granicę będzie dość długa (w sumie ok. 10-12 km w dwie strony) i warto rozpocząć ją spokojnym tempem już po śniadaniu. No chyba, że ktoś ma noclegi w okolicy młyna, to wtedy sensownie będzie odwrócić kolejność. Dobrym pomysłem byłoby odbyć drogę do Ahlbeck na rowerze (można wypożyczyć) – są szerokie fajne ścieżki i na pewno uda się wtedy zobaczyć więcej miejsc i dotrzeć do dalszych dzielnic Heringsdorfu. W lutym pogoda była tak dobra, że rowerzystów było zaskakująco wielu. Ale to rozwiązanie też ma wady: nie wejdziemy z rowerem na molo i już nie wrócimy plażą – a po to przecież jedziemy na tak krótki czas nad morze, żeby sobie je pooglądać i posłuchać szumu fal. No chyba że nie… – to nie wiem.

Jeśli wierzyć Wikipedii, to na wyspie Uznam znajduje się jedna stacja kolejowa (Świnoujście Centrum), z której od 2008 r. kursują pociągi Uznamskiej Kolei Nadmorskiej do Heringsdorf, Wolgast, Züssow oraz Stralsund, a w sezonie także do Berlina. Podrzucam wam sugestię, ale nie wypowiem się co do szczegółów, bo nie sprawdziłam tego w praktyce.

 

SPACER DO AHLBECK

Do wyboru mamy trzy drogi – 1) miastem trochę na około, 2) plażą oraz 3) ulicą Żeromskiego, wiodącą przez las:

Wybieramy spacer lasem a powrót plażą. Wspomnianą już ulicą Żeromskiego docieramy do skrzyżowania z Bałtycką, gdzie znajduje się duży parking położony dosłownie parę metrów od plaży. Również i w tym miejscu można rozpocząć swoją wędrówkę do Ahlbeck, pozostawiwszy tam samochód. Dalej już wchodzimy na deptak.

Po chwili docieramy do granicy polsko-niemieckiej. Tak wygląda Transgraniczna Promenada w stronę plaży:

W drugą stronę granica robi już jakby mniejsze wrażenie…

Idąc dalej mamy szansę zapoznać się z ciekawostkami dotyczącymi okolicznych miejscowości.

I teraz uwaga, bo to będzie WAŻNE. Po przekroczeniu granicy mamy obowiązek uiścić opłatę klimatyczną, nawet jeśli znajdziemy się w Ahlbeck tylko na chwilę bądź jakoś tak wyjdzie, że dotrzemy za granicę przypadkowo plażą. Opłata wynosi 1,25 euro/dorosły/dzień – poza sezonem oraz 2,5 euro w sezonie. Automaty rozstawione są co kilkaset metrów w zasadzie już od samej granicy:

Dlatego trzeba mieć przy sobie drobne. Po deptakach, plaży i drogach kręcą się ludzie uprawnieni do skontrolowania, czy wstępując okazyjnie na te tereny taką opłatę wykupiliśmy.

(poniżej duże powiększenie, więc proszę wybaczyć jakość)

Głupio tak trochę nie wykupić kwitka i potem płacić więcej. Albo chować się w las, gdy z daleka zbliża się patrol. Jest spora szansa, że i tak nas w końcu dopadną i skontrolują, dlatego polecam spokój duszy w postaci dogadania się z automatem w celu wykupienia jednodniowej opłaty klimatycznej. Bo jakże to tak oddychać za darmo niemieckim powietrzem. No nie godzi się! ;)

A w to bezchmurne niebo też bezpłatnie patrzeć nie wypada… ;)

Żarty żartami, ale przecież u nas też się takie opłaty reguluje i są równie absurdalne co te śmieszne automaty. Ale istnieją, bo mogą. Takie prawo i wypada to uszanować.

Gdzieniegdzie można zboczyć z drogi i wejść na plażę:

Ale my już docieramy do miasteczka… Ładnie tu musi być latem.

Rozejrzawszy się po stylowych okolicznych budynkach, kierujemy się na molo…

…i trafiamy na trójstronny zegar – na placu przed wejściem znajduje się secesyjny zegar szafkowy zdobiony girlandami, ufundowany w 1911 r. przez kuracjuszy.

Molo wybudowano w 1899 roku, ma 280 m długości.

Kto by powiedział, że to luty…

Molo zostało odrestaurowane w 1993 r. W budynku przy wejściu znajduje się restauracja.

Spacerując dalej, mijamy różne ptaszyska.

Wspomnę jeszcze, że molo w Ahlbecku, jako jedno z nielicznych w tej części Bałtyku zostało uznane w 1970 r. za zabytek.

Piękne słońce i spokojnie szumiące morze. I ludzie też sobie gdzieś poszli… – czego chcieć więcej?

Niestety czas nie pozwolił na dalsze eksplorowanie miasteczka. Pora wracać do Świnoujścia.

Plaża była tak pusta jak moje spojrzenie o 7 rano.

Nikt nie poganiał, nikt nie deptał po piętach, nikt nie marudził nad uchem… wszelkie niepożądane dźwięki zagłuszało morze ;)

 

ŚWINOUJŚCIE

Miasto położone jest w województwie zachodniopomorskim, nad Świną, która w północnej jego części łączy się z Morzem Bałtyckim, a południowej z Zalewem Szczecińskim. Leży na trzech zamieszkanych wyspach: Uznam, Wolin, Karsibór oraz ponadto na 41 mniejszych. Granice Świnoujścia obejmują powierzchnię 197,23 km² (2. miejsce w województwie i 9. w kraju), z czego 91,23 km² to powierzchnia lądowa, a 106 km² to powierzchnia wód. /Wikipedia/

Od razu widać różnicę – nagły wysyp ludzi. Ale taka pogoda w niedzielne popołudnie szczególnie nastraja do spacerów.

Jedni karmili ptaszki…

…inni się im przyglądali i robili zdjęcia.

Na deptaku wśród wydm również ciężko było o wolną ławkę. Ciekawostką jest, że plaża ma długość ok. 10 kilometrów (3,7 km na wyspie Uznam oraz 6 km na wyspie Wolin), a nadto co roku poszerza się wskutek cofania się morza (obecnie w najszerszym miejscu ma 200 metrów – najwięcej wśród bałtyckich plaż w Polsce).

Największą sensację (nie tylko wśród dzieci) wzbudzały łabędzie, które podchodziły do ludzi i jadły im z ręki.

Albo przeglądały się w wodzie jak w lustrze.

Dwóch śmiałków próbowało wyrwać kromkę chleba emerytowi…

Jeden został z niczym, ale to spojrzenie wyraźnie sugeruje, że jeszcze się nie poddaje:

Ale idziemy dalej. Miejsce docelowe jest coraz bliżej.

Poziom wody był znacznie niższy niż wówczas, gdy byłam tam kilka lat temu. Wtedy trzeba było obejść spory kawałek, żeby dostać się na falochron prowadzący do Stawy Młyny. A teraz ludzie mogli wspinać się już właściwie w połowie.

Cudownie, że i tu nie było wielkich wycieczek.

Jak już wspomniałam, biały wiatrak na końcu falochronu to Stawa Młyny.

Stawa – znak nawigacyjny lub sygnalizacyjny umieszczony na brzegu lub w morzu w sposób stały, tzn. wbity w dno bez użycia kotwicy.

Stawa ma łatwo rozpoznawalny kształt, czasem może również emitować sygnały – świetlne, dźwiękowe lub radiowe. Para staw lub stawa i inny znak stały (latarnia morska itp.) mogą tworzyć zespół znaków naprowadzających zwany nabieżnikiem.

W Polsce charakterystycznymi i znanymi są: Stawa Młyny (w kształcie wiatraka) i Stawa Galeriowa w Świnoujściu, tworzące nabieżnik Młyny-Galeriowa, wyznaczający kierunek przy podejściu do portu morskiego w Świnoujściu.

/Wikipedia/

Ze Stawą Młyny związana jest legenda. Gdy Świnoujście stało się miastem portowym, jego mieszkańcy zaczęli pracować na statkach, wypływając na długie rejsy. Żony czekały na marynarzy, którzy wracali wyczerpani i postarzali. Jedna z nich, Alicja, zrozpaczona wyglądem swojego ukochanego Krzysztofa poszła w nocy nad brzeg morza i płakała. Tajemniczy głos kazał jej szukać ratunku w stojącym za nią wiatraku, z którego wyszedł stary młynarz (…) /Wikipedia/

(…) Kazał on przyjść Alicji następnego dnia wraz z mężem; wówczas polecił okładać go błotem, zażywać kąpieli w morzu i spacerować. Tydzień później zabrał go do wiatraka. Po pewnym czasie mąż Alicji wyszedł z wnętrza odmłodniały. Wiatrak szybko zaczęli odwiedzać także i inni marynarze. Gdy jednak umarł stary młynarz, okazało się, że nikt nie zna sekretów jego zabiegów, a mechanizm wiatraka stanął. Mimo to spragnieni odmłodzenia ludzie nadal przybywali – i przybywają także dziś – do Świnoujścia, by okładać się błotem, pływać i spacerować. /Wikipedia/

Jak widać powyżej, kanałem wpływają do portu duże statki pasażerskie kursujące pomiędzy Świnoujściem a Ystad oraz do innych miejsc wg rozkładu.

W 1976 Stawa Młyny została wykorzystana w filmie Latarnik w reżyserii Zygmunta Skoniecznego.

Im bliżej jestem, tym bardziej pusto robi się przy wiatraku. Nie mam z tym nic wspólnego, naprawdę!

I z drugiej strony:

A w oddali na drugim brzegu rzeki Świny widać latarnię morską (za żurawiami)…

Ale słońce jest już coraz niżej, pora wracać do ciepłego pokoju. Wybieramy drogę przez park, na skróty.

Ostatnie spojrzenie za siebie (wiadomo na co) i chowam aparat do plecaka.

Jak widać, światło jest już fatalne, po przejściu prawie 20 kilometrów nie chce mi się nieść tego ciężaru na szyi, robi się chłodno i trzeba przyspieszyć kroku, a poza tym wchodzimy w park – gdzieniegdzie ktoś przemyka ukradkiem i wokół robi się trochę nieswojo. W południe pewnie wygląda to inaczej…

A nazajutrz – w poniedziałek – tuż po wymeldowaniu z hotelu zapragnęłam jeszcze przez chwilę zrelaksować się na plaży. To dobra rzecz przed podróżą i świetne rozwiązanie na dobry początek tygodnia. Takie 20 minut słuchania fal i nie myślenia o niczym potrafi naprawdę fajnie nastroić :) Szczególnie, gdy chwilę później odbiera się telefon z cudowną wiadomością, na którą czekało się od kilku lat…

I wracamy, scenariusz podobny. Kierunek ten sam, tylko inny zwrot, jak by to powiedział fizyk (OMG, ja takie rzeczy ze szkoły jeszcze pamiętam…). Wyjazd z miasta, potem szybka przeprawa promowa i obieramy kierunek południowy. Ale po drodze nie dało się nie zauważyć jednej charakterystycznej rzeczy…

To oczywiście pomnik Chrystusa Króla w Świebodzinie.

Robi wrażenie, z pewnością. Ktoś miał rozmach. Nie jestem za stawianiem kosztownych pomników, wolałabym widzieć jak za te pieniądze dzieci dostają obiady w szkole albo ludzie dostają w prezencie ciepłą wodę (a nie tę ciągniętą rano ze studni) i łazienkę w domu, bo może to brzmi abstrakcyjnie, ale są tacy, dla których nadal jest to luksus. Ale każdy sobie robi ze swoimi pieniędzmi co chce – jego prawo. Jak by nie patrzeć, jest to jakiś punkt orientacyjny na mapie Polski widoczny już z trasy z daleka. I OK, niech tak będzie.

A na następną wycieczkę zabiorę was w nieco cieplejsze miejsce, obiecuję :)

.


W tych szybkich wyprawach nie chodzi o to, żeby dla porządku „odhaczyć” jakieś miejsce na mapie, tylko o to, by choć na chwilę oderwać się od rzeczywistości, zobaczyć coś innego, zrelaksować się, przemyśleć pewne rzeczy i poukładać je sobie w głowie.

Samych takich podróży – pełnych wypoczynku i pozytywnej przygody – życzę i wam, i sobie.