Alpy, jeziora, miasteczka – bajka!

Niedawno wróciłam z pięknej, szwajcarskiej krainy. Od razu Wam mówię: warto! Ale nie jest to kraj dla pragnących wypoczynku w tropikach – wybierają się tam głównie ludzie, którzy chcą coś zobaczyć, zwiedzić, poznać. I, poza nielicznymi wyjątkami, tacy, którzy nie przyjechali tam dla pochwalenia się (bo teraz dla większości liczy się pseudoprestiżowa podróż samolotem i hotel All inc.).

Co o samej Szwajcarii?

Jest konfederacją (inna nazwa państwa: Confoederatio Helvetica => CH). Podzielona jest na kantony (23 lub 26, zależy jak się je liczy). Mówi się tam głównie po niemiecku (w szwajcarskim wydaniu) i francusku, w okolicach Włoch także po włosku oraz w niewielkim procencie po retroromańsku. Można też przeżyć i nie umrzeć z głodu posługując się angielskim.

Polacy mają wiele zniżek, bo są „krajem rozwijającym się” (jakkolwiek przyjaźnie to brzmi) i np. przy wyjeździe kolejką na jedną z alpejskich przełęczy, zamiast 160 CHF (franków szwajcarskich) płaci się ok. 90. Niby niewiele, ale na dzień dzisiejszy to ponad 200 zł różnicy (1 CHF = 100 centymów/rappów = ok. 3 zł).

Szwajcaria jest niewielkim krajem, ale zdecydowanie lepiej od Polski rozwiniętym pod względem sieci autostrad, popierania własnej produkcji czy własnych, oryginalnych symboli. Jak dla mnie, takie najbardziej charakterystyczne to sery (np. pyszny Gruyères mild), scyzoryki (Victorinox, Wenger), czekolada (zwykła Lindt czy Cailer-Nestle albo wyroby o różnych ciekawych kształtach), zegarki. Dodam także od siebie do tego bardzo dobre wina Philippe Bovet (wino truskawkowe, które będzie butelkowane w przyszłym tygodniu jest naprawdę genialne).  Inne zakupy zwykle robi się w sieciach Migros (sklepy bez alkoholu), Coop czy Volg. Ceny są zwykle takie, jak w Polsce – z tym, że razy 3 (bądź zależnie od aktualnego kursu odpowiednio pomnożone).

Co warto zobaczyć?

Co kto lubi. Są wielkie miasta – Berno (stolica), Zurich, Genewa, Lucerna itd. Każde inne, każde na swój sposób oryginalne, z bogatą historią. Są i małe miasteczka – urocze, z niezapomnianymi widokami – np. Stein am Rhein, Gruyères, Montreux (znane z festiwali + słynny zamek Chillon) czy Einsideln z wspaniałą świątynią, nieobce dla fanów skoków narciarskich. Jest także wiele innych miejscowości wartych uwagi (np. Fryburg, Sankt Gallen). Większość ma jeden wspólny mianownik – położone są nad jeziorami lub rzekami, a czasem jeszcze dochodzą do tego wysokie góry, co tworzy bajkowy krajobraz.

Warto także wybrać się kolejką na jakiś alpejski szczyt czy przełęcz – np. Jungfraujoch (3471m n.p.m.) z jaskinią lodową i obserwatorium oraz zobaczyć wodospady (największy na Renie i te w Lauterbrunnen). A w celach odpoczynkowych można wybrać się w rejs po Jeziorze Czterech Leśnych Kantonów do Wegis i tam pomoczyć się trochę, schodząc po schodach do wody. Wszystko to oczywiście pod warunkiem, że pogoda dopisuje.

Czego warto spróbować?

fondue serowe – roztopiony w rondelku specjalny ser, w którym macza się kawałki pieczywa (od 23 CHF), znane jest także fondue czekoladowe.

raclette – roztopiony ser z cebulą i ziemniakami w cenie od 10 CHF w skromniejszym wydaniu.

Rösti – przysmażane na brązowo ziemniaki z cebulą.

Na co trzeba się przygotować?

– Mają tam gniazdka elektryczne z trzema dziurkami. Do niektórych z nich nie pasuje okrągła wtyczka, płaską można jeszcze jakoś wcisnąć. Można zabrać ze sobą przejściówkę, choć nie jest to niezbędne do przeżycia.

– Toalety miejskie są w 95% przypadków bezpłatne, jest ich dużo i są w bardzo dobrym stanie.

– Można jechać zarówno z paszportem, jak i z samym dowodem osobistym.

– Warto zadbać o ubezpieczenie (biura podróży je zwykle zapewniają), bo leczenie jest kosztowne (doba w szpitalu to ok. 800 CHF).

– Jest to w miarę bezpieczny kraj, chociaż wiadomo, że trzeba zawsze uważać.

– Dobrze jest na wszelki wypadek zachować kwity kasowe z zakupów. W razie kontroli. Podobno.

– Przy podróży na własną rękę trzeba pamiętać o rocznej opłacie za autostrady.

– Walutę można wymieniać w bankach na miejscu, ale myślę, że szkoda na to czasu i lepiej to zrobić w Polsce.

– Taniego noclegu na własną rękę można szukać przez „VVV Bed & Breakfast” – ale nie korzystałam, to nie opowiem o szczegółach [edit 2019 – od 2010 roku wiele się zmieniło w tej kwestii ;)]

W Szwajcarii pełno jest turystów z Azji (niestety, dla mnie wszyscy wyglądają jednakowo, więc nie jestem w stanie stwierdzić, jaki kraj reprezentują) oraz Hindusów (panowie w kolorowych turbanach z caaaałą rodziną – nawet babcie na wózkach inwalidzkich wożą po alpejskich szczytach, to dość ciekawe zjawisko; ubierają się przy tym o tyle zabawnie, że o ile my przy tych -5 st. C na szczycie narzucamy kurtkę, ew. czapkę czy cienkie rękawiczki, tak oni ubierają chyba wszystko co się da + narciarskie rękawice i otulają się chustami. Ot, różnice klimatyczne…).

Fajne jest to, że Szwajcarzy jeżdżą całkiem bezpiecznie i zwykle zatrzymują się przed przejściem, aby przepuścić pieszych. O bezpieczeństwie może świadczyć chociażby to, że ludzie często wiozą swoje dzieci po ruchliwych miejskich ulicach w doczepionym z tyłu roweru wózeczku. Nie wiem, czy u nas tak przewożone dziecko przeżyłoby choćby 1 km jazdy ;)

Szwajcarzy są mili, ale też zdystansowani. To tworzy dość oryginalny klimat, który każdy musi poczuć po swojemu.

Koniec. Jedźcie, zobaczcie sami – co Wam będę opowiadać!

Może kiedyś jeszcze wspomnę o kilku przygodach.