Szczęśliwej drogi, już czas. Dzień czwarty

Nadszedł czas pożegnań. Z wielkim smutkiem rozstawaliśmy się z górami, jeziorami i błogim spokojem. Pora wracać do domu, ale po drodze jeszcze kilka obowiązkowych punktów trzeba było zaliczyć.

Żegnając się z Bóbrką (tą bez muzeum oczywiście), mieliśmy kilka pomysłów na drogę powrotną. Najpierw udaliśmy się w kierunku Przemyśla. Ostatni raz byłam tam w czasach gimnazjalnych i tak naprawdę wiele nie pamiętałam z tamtej wyprawy. Po tylu latach mogło się zmienić właściwie wszystko.

Z pomocą przyszedł kolega ze studiów (dzięki, Bartek! :), informując co warto zobaczyć i gdzie dobrze zjeść. Tak więc, gdy auto bezpiecznie stanęło przy rynku, poszliśmy obejrzeć miasto. Chwilę później szybki posiłek w pizzerii Mamma Mia dodał nam sił i mogliśmy się udać na zamek, zaglądając po drodze w wąskie uliczki. Zamek był w remoncie, ale obok był duży, przyjemnie chłodny park. Tam straciliśmy kompletnie poczucie czasu…

Szybka decyzja i drugi bilecik z parkomatu znalazł się za szybą. Zyskaliśmy kolejną godzinę, by udać się na coś dobrego przed podróżą. Dobrego i słodkiego. Cukiernia Fiore już od samego wejścia zachęcała do zakupu robiących wrażenie deserów, aromatycznych kaw czy innych pyszności. Bajkowy wystrój dodatkowo jakby potwierdzał, że znaleźliśmy się we właściwym miejscu.

Desery były naprawdę pyszne, ale niestety nie przewidzieliśmy tego, że bez zagryzania słodkich lodów, polew i śmietany cytrusami czy innymi owocami, nie będziemy w stanie zjeść tych słodkości w całości. Jakoś nigdy nie zwróciłam na to uwagi, bo zwykle zamawiam deser z owocami. Ale teraz już będę wiedzieć, że jak słodkie, to tylko z zagrychą.

Następnie obraliśmy kierunek: schody w Zamościu. Nie byłam tam – podobnie jak w Przemyślu – od kilku lat i jedyne, co mi utkwiło w pamięci, to stare zdjęcie na schodach ratusza. Musiałam zrobić nowe, aktualne. Po prostu musiałam.

Gdy już sto pięćdziesiąt ujęć mieliśmy za sobą, zrobiliśmy sobie szybki spacer po miasteczku, po czym padliśmy bez sił w samochodowe fotele. Swoją drogą specyficzny system opłat za parkingi tam mają, ale może akurat w tamtych warunkach się sprawdza. W każdym razie długo w Zamościu nie zabawiliśmy, bo po niecałej godzinie byliśmy już w drodze do domu.

Na koniec jeszcze taka oto zamojska ciekawostka wyłapana w trakcie spaceru: informacja na szalecie miejskim „zamknięte z powodu spraw rodzinnych”.

I wcale nie wygląda, jakby była tam od wczoraj, a co najmniej od kilku tygodni. Miasto musi mieć spore problemy rodzinne. Współczuję ;)