Czechy – Ścieżka w Obłokach – Dolní Morava

Po odwiedzeniu karkonoskiej i słowackiej ścieżki w koronach drzew, podróż do Dolní Moravy była dla mnie tylko kwestią czasu. Tym bardziej, że materiały na stronie Ścieżki w Obłokach (Stezka v oblacích / Sky walk) sugerowały, że będzie to naprawdę niezła przygoda.

.

[Uwaga. Materiał jest chroniony prawem autorskim]

.

Oczywiście zaczęło się tak, że nieco przedłużyła mi się nocna regeneracja sił (zaspałam) i wsiadłam do auta dopiero przed 10:00. Ale nie było presji, bo po około 3 godzinach planowaliśmy być na miejscu, wyjechać wyciągiem i na spokojnie podziwiać widoki w ciepłym popołudniowym słońcu. Tylko że plany swoje a życie swoje, jak zawsze. Po około 3 godzinach przekroczyliśmy dopiero granicę w Głuchołazach, a kolejne 1,5 godziny minęło zanim wjechaliśmy do Dolní Moravy. Gdyby jechać od strony Kłodzka, to wieża widokowa znajduje się bardzo blisko granicy. Ale jesienne słońce tak pięknie oświetlało świat, że ostatecznie czas dojazdu był sprawą drugorzędną a i grzechem byłoby nie zatrzymać się po drodze na zdjęcia.

A tak swoją drogą… wiecie jak wprawić w konsternację współpasażerów? Trzeba wsiąść za kierownicę, zrobić poważną, skupioną minę i powiedzieć: „Zaraz… Tu jest sprzęgło, to tu będzie hamulec. Aha. No jakoś to będzie…” Gwarantuję, że kawy im nie trzeba, więc jeden postój mniej na trasie ;)

Wieża widokowa jest widoczna z daleka. Już coraz bliżej…

Sam dojazd jest świetnie oznaczony. Skręcając już do miejsca docelowego widzimy na dole dwa ogromne parkingi, ale jedziemy dalej za znakami, drogą jednokierunkową do góry. Proponuję szukać wolnego miejsca parkingowego jak tylko wyjedziemy wyżej, bo w sezonie może być dość ciasno i nie ma co wybrzydzać. A stamtąd do wyciągu już tylko kilka kroków.

No właśnie, wyciąg. Krzesełkowy. Nastawiłam się na wyjazd, więc nawet nie przebrałam butów i w trampkach polazłam przed siebie. Jakież było moje zdziwienie, gdy się okazało, że jednak krzesełka sobie stoją i wcale nie zamierzają ruszyć…

Właśnie wtedy rozpoczęliśmy wyścig z czasem, bo wieża była otwarta tylko do 16:30, a trzeba tam jeszcze przecież zawędrować.

Wyszliśmy do połowy.

Mogliśmy pójść dalej w górę po znacznie bardziej stromym zboczu, ale to nie byłby dobry pomysł…

Dlatego też poszliśmy w prawo na szlak.

Nie wiedząc kompletnie, czy zdążymy i gdzie nas ta ścieżka zaprowadzi. Mieliśmy przed sobą około 3 km wędrówki, ale nie czytaliśmy tych tabliczek z powyższego zdjęcia, więc nie byliśmy tego świadomi ;)

Wybór dłuższej drogi okazał się trafiony w dziesiątkę. Tęskniłam za takimi widokami!

Moja kondycja nie była najlepsza, ale widząc samych schodzących ludzi miałam ogromną motywację, żeby zdążyć wejść na wieżę przed zamknięciem. Nawet silny wiatr mi nie przeszkadzał.

Szczególnie, gdy widziałam, że jeszcze kawał drogi przed nami…

Powoli zbliżała się już godzina 16, wieża zniknęła nam z oczu, a wręcz zaczęliśmy się od niej oddalać… Byłoby strasznie szkoda, gdybyśmy zastali zamknięte kasy. Ale dzielnie trzymaliśmy się szlaku.

Nagle las się skończył, wyszliśmy na polanę…

…i zamiast odetchnąć, pobiegliśmy (pomiędzy różnymi maszynami pracującymi wokół), do wejścia na Sky Walk.

O 16:02 zakupiliśmy bilet, mieliśmy 28 minut na spacer w obłokach. Czas start!

.

.

Chwilę później ostatnia osoba opuściła ścieżkę, czas się kurczył nieubłaganie, a my zdecydowanym krokiem szliśmy do góry.

Dzięki uprzejmości pana z obsługi mieliśmy ostatecznie 40 minut, by wszystko zobaczyć i udało nam się to.

Na wieży nie ma już w zasadzie innych atrakcji odwracających uwagę od widoków wokół. I dobrze, bo góry w jesiennych kolorach są czymś niesamowitym.

Owszem, jest 100-metrowa zjeżdżalnia grawitacyjna. Ale o tej porze roku w dzień roboczy była niestety nieczynna.

Jest też wąski tunel z siatki łączący dwa piętra:

jednak mieliśmy za mało czasu, by się w to bawić. Niestety.

Widoki z karkonoskiej ścieżki mogą się schować przy tym nadmorawskim cudzie natury!

Sama konstrukcja też robiła wrażenie…

Słońce pięknie przedzierało się przez drewniane i metalowe elementy tej wielkiej układanki…

Im wyżej, tym ciekawiej…

A stamtąd przyszliśmy…

Z tym, że jeden ze szlaków (widoczny na poniższym zdjęciu po lewej stronie) jest oficjalnie nieczynny, bo rozkopany i dlatego musieliśmy wcześniej pójść „znacznie bardziej naokoło”, że się tak wyrażę.

A wracając do wieży… udało mi się stanąć na siatce adrenalinowej na samej górze, ale przyznam, że było to trudniejsze niż na Słowacji. Niby taka mała kropla:

…a jakoś tak te liczne drzewa daleko w dole mocno mi siadły na wyobraźni, przywołując co rusz myśli „a co będzie jeśli…” Ale udało się po raz kolejny pokonać to paskudne uczucie.

Mogłabym wrzucić jeszcze mnóstwo innych zdjęć widoków, ale tę powyższą namiastkę potraktujcie jak zachętę do obejrzenia tego wszystkiego na własne oczy :)

Gdy zeszliśmy z powrotem do kas, wyjście było już zamknięte. Przeszło mi przez myśl, że niestety będziemy tam spać, ale ostatecznie obok są kojce dla psów ze świeżą wodą i leżaki, więc może chociaż jakieś małe udogodnienie by się znalazło.

Ale miły pan pokazał nam którędy pójść na szlak i sam z kijkami potruchtał w dół. W takich chwilach docenia się ogromnie, że dojazd do pracy mamy nieco bardziej dogodny – bo często pod same drzwi, a nie godzinę piechotą w górę.

Wpadliśmy na genialny pomysł, żeby ruszyć zboczem w dół, bo jak pójdziemy łagodnym szlakiem, to nas noc zastanie. Nie przewidzieliśmy tylko tego, że tam będzie AŻ TAK bardzo stromo…

Tak, że aż sobie musiałam usiąść. No i postanowiłam też trochę poleżeć przy okazji… ;)

…rozejrzeć się za zielenią…

…i jeszcze raz spojrzeć na to, co zostawiamy za sobą…

No niezła to była atrakcja takie schodzenie, muszę przyznać. Jesteś w połowie drogi, pod nogami luźne kamienie lub wyślizgana trawa i ciężko się ruszyć w którąkolwiek stronę, a mięśnie mają już dość.

(tak, wiem, kiepskiej jakości ten filmik)

.

Jasne, można się załamać. Ale można też zrobić sobie z tego niezły ubaw i szczerząc zęby (nie wiem, czy bardziej z radości, bezsilności czy głupoty) posuwać się o kolejne metry w dół. Będzie co wspominać na starość :)

Ale kompleks w Dolní Moravie to nie tylko wieża widokowa, szlaki turystyczne i hotele. To również niewielkie parki tematyczne i place zabaw skupione tuż przy wyjściu na szlaki. Tam można rozbudzić dziecięcą kreatywność i na przykład zobaczyć do czego przydaje się woda…

A także trochę się powspinać w parku linowym czy pohuśtać na dość ciekawie zrobionej huśtawce…

Zapadł zmrok. Totalnie wykończeni (prawie 9 km na piechotę!) i trochę głodni (bo wszystko zamknięte) ruszyliśmy do Głuchołaz, by stamtąd już pojechać prosto do domu. W takim stanie nawet komunikat „na rondzie prosto” nabiera całkiem nowego wymiaru. Jako że sama droga do celu czy powrotna również jest częścią przygody, wszelkie niedogodności trzeba brać z humorem. Albo resztkami humoru. Tak właśnie buduje się fajne wspomnienia :)

.


Strona internetowa Ścieżki w Obłokach: https://www.dolnimorava.cz/pl/

Pod względem rozrywki i zagospodarowania terenu, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności przyrody i nieprzyrody stwierdzam, że był to jak dotąd najlepszy „kompleks ścieżkowy”, w jakim byłam. Na drugim miejscu stawiam słowacką ścieżkę za walory edukacyjne i widokowe oraz ciekawe ułożenie drewnianego chodnika. Ta w czeskich Jańskich Łaźniach była dla mnie najsłabsza i nie widzę sensu, by wybrać się tam ponownie – raz wystarczy. Czekam teraz na otwarcie polskiej ścieżki w okolicach Krynicy-Zdroju, bo się już buduje od dawna i nadal jakoś nie może powstać (https://wiezawidokowa.pl)

Poniżej wrzucam zestawienie wszystkich trzech ścieżek odwiedzonych przeze mnie w tym roku. Chciałabym dzięki temu ułatwić wam podjęcie decyzji co do wyboru celu podróży. Najmocniejsze (moim zdaniem) strony tych miejsc są zaakcentowane na czerwono.

!!! Plik .pdf z najważniejszymi informacjami: ścieżki !!!

.