MALTA crazy trip – cz. 1: Sliema i Valletta

Pierwsze 24 godziny na Malcie spędziliśmy na spacerach i zwiedzaniu Sliemy, Wyspy Manoela oraz Valletty. Ale nie tylko…

.

Porywam Cię z pętli schematu,
Wyloguj się, uciekamy Wielkiemu Bratu.
Zabiorę Cię gdzie chmury nie kradną słońca,
Tam zjemy czekoladę, delektując się do końca.

Kto tu ma racje,
Racje ma kto ma wakacje
I celebruje życia tego małe atrakcje.

/L.U.C – „Czekolada”/

.

Środa rano. Przewodników nadal nie ma. Plecak już gotowy, więc biegnę dwie ulice dalej wykupić ubezpieczenie na wyjazd. Spontan spontanem, ale bezpieczeństwo jest również ważne. A te 40 złotych na trzy dni to przecież drobnostka przy ogólnych kosztach wyjazdu. Do wylotu zostało coraz mniej czasu, trzeba się powoli wybierać. I nagle przychodzi ON – długo oczekiwany sms z informacją, że przewodniki czekają w paczkomacie. Ucieszyłam się niesamowicie, bo jako że nie przepadam za lataniem (toleruję niedogodności i z chęcią podziwiam widoki, ale trochę się męczę w masowych środkach komunikacji), chciałam ten czas poświęcić na dokładniejsze zapoznanie się z całkiem nowym dla mnie państwem. Tym bardziej, że plan pobytu był bardzo ogólny i sprowadzał się do: „pierwszego dnia gdzieś połazimy, zobaczymy stolicę, a drugi dzień spędzimy na jeepach”. Ale w samolocie czekała mnie niespodzianka!

Bo wiecie, ludzie tracą ze sobą kontakt na szmat czasu, żeby po latach trafić na siebie na przykład w przestworzach. Jakież było moje zdziwienie, gdy na pokładzie przywitał mnie kolega z dawnych szkolnych lat… Pomyślałam sobie, że to genialny początek tej zwariowanej podróży. I tak też było.

W tym miejscu chciałabym serdecznie podziękować Łukaszowi za miło spędzony czas w tej wielkiej żelaznej maszynie, herbatkę, pomoc w wygodnym przeżyciu lotu, rozmowy o podróżach i przywołanie garści dobrych wspomnień. Do zobaczenia na lądzie, mam nadzieję! (albo może znów bym się gdzieś wybrała?) ;)

W międzyczasie miałam chwilę, żeby przejrzeć przewodniki.

Już wtedy przekonałam się, że jadę w odpowiednim dla mnie kierunku: „Gorąca czekolada należała się raz dziennie nawet niewolnikom pracującym na galerach”. O taaaak! Już lubię ten kraj.

Późnym popołudniem wysiadamy na Ajruport Internazzjonali ta’ Malta, czyli maltańskim lotnisku w miejscowości Luqa. Kontakt z językiem maltańskim nie był tak tragiczny jak myślałam, bez problemu nauczyłam się czytać skomplikowanie wyglądające słowa (wystarczy poznać kilka podstawowych reguł). I to zdecydowanie wystarczyło, bo praktycznie wszyscy na Malcie mówią po angielsku, a przeplatanie się angielskich i maltańskich nazw jest powszechne. Za to klimat jak w Tunezji – w sierpniu nie ma czym oddychać. Nie spodziewałam się, że aż tak będzie to uciążliwe, bo zazwyczaj na wyspach bywa wietrznie, a wilgoć pozwala znacznie lepiej odczuwać temperaturę.

.

Parę faktów o Malcie

.

Malta, Republika Malty (malt. Repubblika ta’ Malta, ang. Republic of Malta) – wyspiarskie państwo-miasto położone w Europie Południowej, na Morzu Śródziemnym, 81 km na południe od Włoch. Obejmuje cały archipelag Wysp Maltańskich (3 główne: Malta, Gozo, Comino, 3 małe: Wyspa Manoela, Myspa św. Pawła, Cominotto oraz mikro wysepki), jednakże większość ludności mieszka na głównej wyspie, w zespole miejskim Valletty – stolicy Malty, obecnej Europejskej Stolicy Kultury.

 

Malta ma historię sięgającą tysięcy lat. Cywilizacja na Malcie zaczęła rozwijać się ponad 7000 lat temu. W jaskini Għar Dalam odnaleziono ceramikę stworzoną przez człowieka z około 5000 r. p.n.e. Pierwsze większe budowle na Malcie – megalityczne świątynie zaczęto budować około 3600 r. p.n.e. Są one najstarszymi stojącymi budowlami w Europie i na świecie, są starsze niż piramidy w Egipcie. W podobnym okresie powstało Hypogeum Ħal Saflieni. Spuścizną tych budowli jest kilkanaście ruin, z czego siedem zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Przez następne wieki wyspy maltańskie były pod panowaniem m.in. Fenicjan i Kartaginy (800–218 p.n.e.), Starożytnego Rzymu (218 p.n.e. – 870 n.e.), Arabów (870–1091), Hrabstwa i Królestwa Sycylii (1091–1530), Zakonu Maltańskiego (1530–1798) oraz Wielkiej Brytanii (1800–1964/1974). Losy wysp maltańskich mają dziś odzwierciedlenie w kulturze, języku i architekturze, czego przykładem jest Valletta z 320 zabytkami, co czyni ją jednym z najbardziej zagęszczonych obszarów zabytkowych na świecie.
Współczesna Malta jest krajem rozwiniętym o bardzo wysokim wskaźniku rozwoju społecznego, dobrej jakości życia (w rankingu plasuje się pomiędzy Niemcami, Słowenią a Wielką Brytanią) i wysokim wskaźniku zadowolenia z życia (14. miejsce na świecie). Jest członkiem Unii Europejskiej oraz kilkunastu organizacji międzynarodowych, w tym ONZ, OBWE i Wspólnoty Narodów. Obowiązującą walutą jest euro. Językami urzędowymi są maltański i angielski. Malta leży w strefie klimatu subtropikalnego typu śródziemnomorskiego, z krótkimi, bardzo łagodnymi zimami, ośmiomiesięcznym okresem z letnimi temperaturami oraz 300 dniami słonecznymi rocznie.
/źródło: Wikipedia/

 

Malta ma tylko 246 km2 powierzchni i jest jednym z najmniejszych państw świata. To, wraz z bardzo dobrze zorganizowaną komunikacją (szczegóły w tekście organizacyjnym), pomaga sprawnie przemierzać wyspę w poszukiwaniu kolejnych ciekawych miejsc. Wróćmy więc do naszej wyprawy…

We wskazanym wcześniej punkcie lotniska czekamy na busa, który zawiezie nas prosto do hotelu. Wrażenia trochę jak z Grecji – ludzie się jakoś specjalnie nie spieszą z niczym. Ale w końcu się udało. Trochę już zmęczona lotem i panującą wokół duchotą, choć nadal w radosnym nastroju, okrążyłam pojazd w poszukiwaniu wejścia. Cholerny ruch lewostronny. Jak już się do niego przyzwyczaję, to trzeba będzie wracać. Z tym że Malta jest dość specyficzna – to nie ma znaczenia, w którą stronę najpierw się obejrzysz przechodząc przez ulicę, bo zdarza się często, że samochody jeżdżą środkiem, z nadmierną prędkością i właściwie tak jak chcą, dlatego pieszy musi cały czas kontrolować sytuację a czasem wręcz uciekać z przejścia. Jeśli ma się kraj kręty i stromy, to wypadałoby jeszcze umieć w nim jeździć. No niestety, tam to zwyczajnie nie działa. U nas się przyjęło, że niektórzy znaleźli prawko w chipsach, więc strach pomyśleć, gdzie oni znajdują swoje dokumenty (wyobraźnio, zamilcz…).
.
Oprócz trudnego klimatu (dla mnie, bo dla kogoś może być on zaletą), totalne nieogarnianie ruchu drogowego przez kierowców to druga wada Malty. Czy są jeszcze jakieś? Przekonajmy się!
.
Dotarliśmy do hotelu. Wszystko wyglądało bardzo przyzwoicie. Co prawda kabina prysznicowa już w pierwszej godzinie pobytu została mi w rękach, ale to nic. Taki problem to nie problem. To są po prostu uroki podróżowania na ostatnią chwilę – ograniczony wybór, zawyżona cena i niespodzianki. Ale najważniejsze, że było czysto i schludnie. W każdym razie postanowiliśmy wybrać się na wybrzeże w poszukiwaniu jedzenia. A pomóc nam w tym miał TripAdvisor – i przyznać trzeba, że się spisał.
.
Szliśmy w kierunku centrum Sliemy, 3 kilometry dłużyły się nieco, a strome podejścia wykańczały. Niektóre uliczki były słabo oświetlone, jednak ostatecznie zaufałam zapewnieniom, że Malta jest krajem bezpiecznym. I faktycznie tak się tam czułam.
Pozytywnie zaskoczył mnie też brak męczących tłumów na ulicach (w środku sezonu!) – można było naprawdę odetchnąć i w spokoju kręcić się po mieście.  Niestety, pomimo zmroku wcale nie było mniej gorąco. Brak powietrza mocno doskwierał. Od razu przypomniał mi się „Krakowski spleen” Maanamu: „Powietrze lepkie i gęste, wilgoć osiada na twarzach” – dokładnie tak było. Ale na logikę: gdzie ten wiatr znad morza ma szaleć, skoro linia brzegowa jest ściśle zabudowana, a uliczki ułożone w pokręcony labirynt.
Kolacja w Margaret Island była strzałem w dziesiątkę. Ciekawe miejsce, przyjazny i wesoły personel, dobre jedzenie – ryba z grillowanymi warzywami dała radę.
Spróbowałam też po raz pierwszy Kinnie – jest to specyficzny bezalkoholowy napój ze słodko-gorzkich pomarańczy chinotto, doprawiony aromatycznymi przyprawami, stworzony w 1952 r. przez maltańską firmę w odpowiedzi na popularną „colę”.
Wypicie orzeźwiającego Kinnie podanego z lodem i kawałkami pomarańczy było idealnym zwieńczeniem dnia.
Z pełnym żołądkiem poszliśmy oglądać nocną Sliemę…
W oddali widać stolicę, do której mieliśmy się nazajutrz wybrać:
Szliśmy podziwiając piękne fasady świątyń, których było wszędzie tak dużo, że po pewnym czasie przestaliśmy już zwracać na nie uwagę. Malta to chrześcijański kraj, 95,8% populacji to katolicy. Na wyspie znajduje się 359 kościołów. Według Biblii, u wybrzeży Malty rozbił się statek ze świętym Pawłem. Apostoł był przez kilka miesięcy na wyspie i uzdrawiał chorych. Dlatego obecnie na Maltę udaje się wielu pielgrzymów, by podróżować śladami św. Pawła.
Na każdym kroku miałam wrażenie, że dominującym kolorem w całej okolicy jest żółty. Jak się później okazało, niemalże cała wyspa jest żółta. I to właśnie dodaje jej niepowtarzalnego uroku.
Miasto dopiero zaczynało nocne życie, ale byliśmy już zmęczeni, było strasznie duszno na dworze i czekał nas jeszcze 3-kilometrowy spacer do hotelu… a rano chcieliśmy rozpocząć zwiedzanie o przyzwoitej porze (no dobrze, to tylko pół prawdy, bo również chcieliśmy pójść wcześnie na śniadanie, żeby nam ludzie wszystkiego nie zjedli;). Wybraliśmy się więc w drogę powrotną. A później… chyba bardzo szybko zasnęłam.
.
Nazajutrz obudził nas dźwięk kolizji i wiązanka przekleństw (wnioskuję z ekspresji). Nic strasznego, po prostu pan chciał dostarczyć produkty na śniadanie i jakoś tak wyszło, że wpakował się w mur hotelowego ogrodzenia. Może trzy metry od okna, przy którym spałam. Ale ulica obok hotelu była tak stroma, że ciężko było nawet po niej chodzić, więc dostawca zapewne został rozgrzeszony. Po takiej pobudce trzeba się pozbierać na śniadanie – niestety okazało się ono równie wątłe jak wspomniana już kabina prysznicowa…
Ten jakże ważny i bogaty w składniki odżywcze posiłek dodał nam tyle sił, że ekspresowo pozbieraliśmy się na spacer – w poszukiwaniu porządnego śniadania, oczywiście. Dochodziła 9 rano, a w słońcu już była taka temperatura, że można naleśniki smażyć (chociaż ja wtedy bardziej przypominałam jednak pączka, bo to było 8 kilogramów temu). I znów: 3 kilometry do Sliemy. Chyba się tak nie zdarzyło, żebyśmy dwa razy przeszli tą samą drogą od początku do końca, dzięki czemu znaleźliśmy niezły okaz – Austin Mini Clubman Estate, czyli wersja Mini zmodernizowana w 1969 roku przez byłego stylistę Forda:
A innym razem mijaliśmy tego słodziaka – to Mini Cooper 1300, produkowany od 1971 roku przez włoskie Innocenti:
O ile nie jestem fanką najnowszych modeli Mini, tak te starsze wersje mają w sobie coś uroczego.
Podczas jednego ze spacerów widzieliśmy też jak starszy pan w przydrożnym garażu naprawia zawieszoną na podnośniku czerwoną Zastavę. Ta scena miała w sobie coś magicznego, do dziś żałuję, że jej nie uwieczniłam.
.

SLIEMA i MANOEL ISLAND

Co o samej miejscowości? Znajduje się tam większość najwyższych budynków wyspy, największe centra handlowe, kluby i restauracje. Warto dodać, że „sliem” w języku maltańskim znaczy „pokój”. Co ciekawe, miastem partnerskim Sliemy jest… Białystok ;)
Postanowiliśmy ponownie przejść się wybrzeżem, aby zobaczyć to miejsce za dnia.
.

.
U nas też by się takie znaki przydały:
.
.
…bo niektórych naszych kierowców samochodów strasznie rażą motocykliści ustawiający się przed samym skrzyżowaniem (chociaż kierowcy zapytani często przyznają, że nie chodzi o ryzyko zarysowania pojazdu, tylko o sam fakt, że ludzie na moto nie stoją w korku jak reszta), a jeszcze inni w ogóle ich nie zauważają, przez co w sezonie niemalże codziennie ktoś leży na drodze z powodu wymuszenia pierwszeństwa. To taka mała dygresja tylko ;)
.
Ale idźmy dalej. Albo stójmy. Zależnie od okoliczności…
.
Przechodzimy parę kroków dalej, do miejscowości Gżira. Stamtąd wchodzimy na Wyspę Manoela:
.

.

O, tym mostem właśnie:
.
.
Przechodząc przez most spoglądamy w prawo. Najpierw udamy się właśnie w tym kierunku.
.
.
Przystań dla jachtów robiła z każdym pokonanym metrem coraz większe wrażenie.
.
.
Na drugim brzegu widzimy zabudowania miejscowości Ta’ Xbiex:
.
.
Gdyby nie panujący od rana upał, na pewno dotarlibyśmy i tam…
.
.
Ale po obejrzeniu kilku miejsc jesteśmy zmuszeni znaleźć trochę cienia…
.
.
Na wyspie znajduje się Fort Manoel, czyli twierdza-gwiazda z XVIII wieku, zbudowana przez Zakon Maltański w barokowym klimacie. Na terenie fortu pojawia się podobno duch Czarnego Rycerza. Były tam też kręcone filmy. Obok znajduje się również otoczony wysokim murem kompleks szpitalny wraz ze stacją kwarantanny (Lazzaretto). Ale zdjęcia powyższych obiektów będziecie musieli zrobić sami, bo ich niestety nie mam…
.
Schodząc z wyspy na ląd kierujemy się na prawo:
.
.
Spoglądamy jeszcze na nieśmiało kołyszące się łódki…
.
.
I po kilku minutach spaceru deptakiem docieramy z powrotem do Sliemy.
.
.
To naprawdę zadziwiające, że nigdzie nie było tłumów. Szybko maszerujemy do miejsca, z którego odpływają promy do Valletty:
.
.
Początkowo planowaliśmy udać się tam autobusem miejskim, bo nie wiedzieliśmy, że znacznie szybciej (dosłownie parę minut) i taniej (1,5 euro w jedną stronę, 2,8 euro w obie) możemy się do stolicy dostać drogą wodną. To był wspaniały pomysł również pod względem wrażeń i widoków.
.
Płyniemy!
.
Za nami zostaje Sliema:
.
.
Po chwili witamy już stolicę:
.
.

VALLETTA

Stolica Malty, zbudowana w stylu barokowym. Najdalej wysunięta na południe z europejskich stolic. Ma 320 zabytków, jest jednym z najbardziej zagęszczonych obszarów zabytkowych na świecie. Do tego jest najbardziej słoneczną miejscowością w Europie – tak przynajmniej twierdzi Wikipedia.
.
W przewodniku można także znaleźć informacje, że Valletta jest jedną z najmniejszych (0,8 km2), ale i najpiękniejszych stolic. I zdecydowanie się z tym zgadzam!
.
Najlepiej zwiedzać ją pieszo, choć panujący na dworze upał nie sprzyjał zwiedzaniu. Dlatego z przystani wyjechaliśmy elektrycznym busikiem na przejażdżkę z przewodnikiem. Dla osób, które nie podróżują w zorganizowanej grupie to świetna okazja, by usłyszeć coś ciekawego o mieście. Busik zawiózł nas do samego centrum Valletty, skąd później również zabrał z powrotem na prom.
.

.

No i miałam dla was film. A raczej niechlujny zlepek paru ujęć, bo filmowcem nie jestem ;) Ale Vimeo (nie pozdrawiam) uparło się, że rozmiar ma znaczenie i powinnam sobie go powiększyć (transfer, w sensie). Swoją drogą, nie uważam, żeby to było konieczne… więc aby przeskoczyć limity, poniżej wrzucam wam ten krótki filmik w dwóch częściach.
.
Część 1:
.

Jak zapewne zauważyliście, ulice przecinają się pod kątem prostym. Dzięki temu można zaznać nieco więcej powietrza niż w Sliemie. Ale jest za to dość ciasno, choć może to akurat bardziej stanowić o uroku tego miejsca…

Część 2:

Przejdźmy do zdjęć… chociaż niektóre widoki już właściwie oglądaliście na filmikach.

Malta ma najwięcej dni świątecznych spośród wszystkich państw Unii Europejskiej. Maltańczycy bardzo lubią świętować, więc nawet nie ściągają zawieszonych nad ulicami ozdób. Celebrują święta narodowe (na budynkach publicznych wywiesza się flagę narodową; Dzień Wolności, Zwycięstwa, Niepodległości, Republiki i Siódmy Czerwca), państwowe (jest ich 9 – na przykład: 1 stycznia, 1 Maja, 25 grudnia) i tradycyjne (większość z nich dotyczy świętych katolickich lub wydarzeń z Biblii, zasadniczo firmy działają w te dni normalnie).

Wysiadamy z busika i lądujemy tu:

Czyli na Placu Świętego Jerzego. Po drugiej stronie dwaj strażnicy strzegą wejścia do Pałacu Wielkich Mistrzów:

Pałac Wielkich Mistrzów (Grandmaster’s Palace) – największy budynek w stolicy, zabytkowy pałac zbudowany w 1571, dawna siedziba Wielkiego Mistrza Zakonu Maltańskiego Św. Jana. Obecnie jest miejscem pracy Prezydenta Republiki Malty. Do 2015 roku miał tu również swoje posiedzenia Parlament Malty, obecnie przeniesiony do nowego budynku (kawałek dalej). Pałac jest otwarty dla zwiedzających od poniedziałku do niedzieli, chyba że pełni akurat ważne funkcje państwowe. Na zewnątrz niepozorny, w środku zachwyca bogactwem.

Kawałek dalej mamy piękną Old Theatre Street:

Ale idziemy ulicą Republiki (Republic Street) w stronę Bramy Miejskiej i Fontanny Trytona.

Ten okazały gmach to budynek sądu:

Rozglądamy się na prawo i lewo, od czasu do czasu zbaczając z drogi w poszukiwaniu coraz bardziej klimatycznych zakątków…

Mijamy nową, charakterystyczną – bo kwadratową i nowoczesną – siedzibę Parlamentu (miejsce to było pierwotnie zabudowane domami, a później znajdowała się tam stacja kolejowa Kolei Maltańskiej). Przekraczamy Bramę Miejską (City Gate) i po jej zewnętrznej stronie na wielkim placu widzimy przed sobą Fontannę Trytona – składa się ona z trzech brązowych figur mitologicznych trytonów (pół ludzie, pół ryby), trzymających w górze misę. Została włączona po raz pierwszy w 1959 roku.

Idąc dalej palmową aleją docieramy do miejsca, w pobliżu którego można złapać autobus miejski i tym sposobem dostać się do kolejnych miejscowości. My jednak mieliśmy bilet na prom, więc ruszyliśmy z powrotem ulicą Republiki na plac św. Jerzego.

Warto wspomnieć również, że Valletta znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO.

Raz po raz zbaczaliśmy z drogi, próbując choć na chwilę ukryć się w cieniu budynków…

W samej stolicy znajduje się 12 kościołów, w tym Konkatedra św. Jana – wybudowana w latach 1573-1578 jako kościół zakonu joannitów (Suwerenny Rycerski Zakon Szpitalników Świętego Jana, z Jerozolimy, z Rodos i z Malty, pot. szpitalnicy, joannici, kawalerowie maltańscy – katolicki zakon rycerski).

Wstęp, jak widać poniżej, kosztuje 10 euro. Ale to nic. Najgorzej, że w taki upał, gdzie człowiek zrzuca hektolitry potu w ciągu jednej wędrówki, trzeba by było – wchodząc – mieć strój do ziemi i dłuższe rękawy. I było to skrupulatnie sprawdzane przy wejściu. No way, nie tym razem. Noszenie ze sobą ciuchów czy wielkich chust przez cały dzień (w końcu wyszliśmy z hotelu rano, a planowaliśmy powrót na późne popołudnie), w ogóle nie wchodziło w grę.

Trochę szkoda, bo bardzo byłam ciekawa wnętrza. Ale obiecałam sobie zwiedzić ją następnym razem. Bo wrócę. Ale już na pewno nie w tak gorącym okresie. Może zimą?

Obok konkatedry znajduje się Pomnik Wielkiego Oblężenia – składa się z trzech brązowych figur, symbolizujących Wiarę, Męstwo i Cywilizację, stojących na granitowym postumencie. Został odsłonięty w 1927 roku.

Od października 2017 roku postument pomnika stał się tymczasowym miejscem pamięci zamordowanej (w wyniku wybuchu bomby umieszczonej w samochodzie), dziennikarki śledczej Daphne Caruany Galizii:

No i wsiadamy do busika powrotnego, który klucząc ulicami Valletty, zawozi nas ostatecznie do miejsca, skąd zaczynaliśmy nasze zwiedzanie i z którego odpływa prom do Sliemy.

Wiele pozostało tam jeszcze do zobaczenia. Ogrody, budynki, samochody… Co prawda, na Vallettę spojrzymy jeszcze następnego dnia, przejeżdżając przez nią jeepem, ale tylko przez chwilkę. A jeden raz to zdecydowanie za mało, by w pełni jej doświadczyć. Jest wyjątkowa, oryginalna. Urzekła mnie chyba najbardziej z całej wyspy. Dlatego tę przygodę trzeba kiedyś powtórzyć, bo nie da się wszystkiego zasmakować na raz. Teraz zobaczyliśmy kilka ciekawych miejsc, a że przyjemności trzeba sobie dawkować, to z chęcią tam wrócę – by znów poczuć cały ten niepowtarzalny klimat i odkryć wszystko na nowo.

Cudny widok, warto spojrzeć jeszcze raz…

No i meta. Prawie. Bo przecież z centrum Sliemy znów idziemy 3 kilometry do hotelu. A tam czeka najcudowniejsza rzecz na taką pogodę:

Caaaały dla mnie! :)

Tylko że wiadomo… po pływaniu chce się jeść i jakaś fajna kolacja by się znów przydała. Tym razem darujemy sobie setną wycieczkę do Sliemy, mamy już na liczniku 16 kilometrów.

Google pokazuje, że do St Julian’s jest trochę bliżej. Ale chyba jednak nie było…

Za to po drodze też było ładnie i trochę bardziej kolorowo:

Idziemy przed siebie nie mając jakiejś konkretnej restauracji na myśli. W końcu trafiamy na plac – Balluta Square, niedaleko St Julian’s Bay. Miałam okazję spróbować królika (Fenek to tradycyjna potrawa kuchni maltańskiej). No niezły był, ale wolę króliczki do głaskania a nie do jedzenia.

A potem poszliśmy się przejść…

Na małej miejscowej plaży jest totalny spokój. Jedynie woda niesie przytłumiony gwar z okolicznych knajpek i muzykę z rozświetlonego jachtu kołyszącego się na środku zatoki.

I znów prawie 3 kilometry na piechotę, bo nie chce nam się czekać na autobus. Ale po co jechać, skoro można idąc podziwiać gwiazdy…

.

[Uwaga. Materiał jest chroniony prawem autorskim]

.