Kierunek: Mazury (dzień 2 – Wilkasy, Mamerki, Węgorzewo, Giżycko)

[Drugi i ostatni dzień na Mazurach.]

Następnego dnia chcieliśmy wyruszyć na zwiedzanie dość wcześnie. Pogoda jednak miała wobec nas inne plany, bo od rana szum (a momentami wręcz huk) spadającego deszczu w ilości zatrważającej, skutecznie zniechęcał do odwinięcia się z kołdrowego burrito. Przysypiając, raz po raz słyszałam jakieś lekkie grzmoty, ale mnie w spaniu niewiele rzeczy przeszkadza, więc żaden problem. I nagle obudził mnie tak straszny trzask, jakiego jeszcze chyba nie słyszałam (choć „obudził” to mało powiedziane, bo postawił na baczność wręcz). Piorun uderzył w taflę wody pobliskiego jeziora. Hmm… jest to z pewnością ciekawe uczucie, tak skurczyć się w środku w totalnej dezorientacji, ale ogólnie nie polecam. Dlatego też zdecydowaliśmy się przeczekać deszcz i wyruszyć jak tylko będzie to możliwe.

.

[Uwaga. Materiał jest chroniony prawem autorskim]

.

Dla przypomnienia, tego dnia udało nam się zobaczyć:

  1. Wilkasy – spacer nad Jeziorem Niegocin;
  2. Mamerki – bunkry byłej kwatery dowództwa Wehrmachtu;
  3. Węgorzewo – Port Keja, obiad;
  4. Giżycko – plaża, Port Żeglugi Mazurskiej, Kanał Łuczański (Giżycki)

Początkowo w planach były tylko Mamerki, Giżycko i przejażdżka kolejką wąskotorową. Ale deszcz zadecydował za nas o kolejce, a resztę miejsc wynaleźliśmy trochę przypadkowo.

.

1. WILKASY

Wilkasy to mała miejscowość obok Giżycka. Dostęp do Jeziora Niegocin sprawia, iż miejsce to jest atrakcyjnym ośrodkiem sportów wodnych. Mały kawałek plaży przy marinie był akurat całkiem pusty, co chyba jest rzadkością i zakładam, że w słoneczne dni specjalnie nie zachęca do rozłożenia się w tym miejscu, bo pewnie nie ma nawet gdzie. Do tego ilość i jakość knajpek nie powala (w TripAdvisor próżno szukać czegoś dobrego, bo restauracje pokazują się dwie, w tym jedna ma ocenę zaledwie 3/5 z dużą ilością negatywnych i średnich opinii). Ale – jako miejsce na spacer – spokojnie daje radę.

Chwila relaksu na podeście nastroiła mnie pozytywnie do drogi pomimo wiszących szarych chmur. Mogłam ruszać dalej na poszukiwanie przygód.

.

2. MAMERKI

Jest to osada leśna (bez mieszkańców) w powiecie węgorzewskim, położona nieco ponad 30 km na północny-zachód od Giżycka – stamtąd możemy dojechać na 3 sposoby: dołem przez Dobę i Skrzypy, albo środkiem między jeziorami przez Pieczarki i Sztynort, albo górą przez Pieczarki i Ogonki. Prawda, że ładnie? ;)

Co Wikipedia nam powie o Mamerkach?

To jeden z najlepiej zachowanych w Polsce kompleks niezniszczonych bunkrów niemieckich z okresu II wojny światowej – Kwatera Główna Niemieckich Wojsk Lądowych (OKH). W latach 1940-1944 zbudowano dla potrzeb 40 najwyższych generałów i feldmarszałków, 1500 oficerów i żołnierzy Wehrmachtu około 250 obiektów, w tym 30 schronów żelbetonowych, które niezniszczone zachowały się do naszych czasów.

W skład kompleksu wchodzi bunkier „gigant”, którego ściany i stropy mają grubość 7 metrów. Korytarze i wnętrza schronów są niezniszczone i dostępne dla turystów. Zachowały się zejścia do kanałów oraz cały 30 m tunel podziemny łączący bunkry numer 28 i 30 w „Mieście Brygidy”. Niemcy nie zdążyli wysadzić schronów, zostały one opuszczone bez walki przez wojska Wehrmachtu w styczniu 1945.

Wszystko na miejscu jest odpowiednio opisane. Z drogi asfaltowej zjeżdżamy w lewo na parking leśny (płatny przy zakupie biletu wstępu do obiektów). Kompleks jest bardzo duży, trzeba sporo czasu, aby go w całości obejrzeć. My byliśmy zależni od pogody, więc nie było czasu na wariacje i fantazje. Chyba żeby ewentualnie później w aucie, gdy o szyby romantycznie zadzwoni deszcz… :D

Płacimy 17 zł od osoby (+ 5 zł za parking), dostajemy parę wskazówek i wchodzimy do pierwszej części kompleksu: 3 bunkry z podziemnym tunelem. Tędy:

W środku panuje mrok. Może dlatego warto zabrać ze sobą latarki. Przydadzą się szczególnie później w innych bunkrach. Jeśli nie mamy, to też się nic nie stanie, bo obecnie każdy przecież ma telefon z latarką przy sobie. W pierwszym bunkrze wita nas kilka małych ekspozycji, w tym przypomnienie, że gdzieś tu mogła być ukryta słynna Bursztynowa Komnata…

Przechodzimy podziemnym tunelem do drugiego bunkra. Jest mokro, chłodno, a wokół panuje tajemnicza atmosfera. Tutaj jeszcze kręcą się inni ludzie, więc jest raźniej. W innych miejscach bywa nieco bardziej przerażająco…

Obejrzawszy mini-ekspozycje, wychodzimy na słońca, trochę kręcimy się jeszcze przy bunkrach…

…i maszerujemy dalej. Druga część zwiedzania obejmuje przejście ok. 300 metrów leśną drogą do muzeum. Tam też będziemy mogli wejść na wieżę widokową.

Mała informacja historyczna:

Poniżej: HAUNEBU – latający pojazd w kształcie dysku, tajna broń III Rzeszy.

Zaraz obok jest przejście, którym wchodzimy do repliki okrętu podwodnego (25 m długości). W środku panuje półmrok, zewsząd wydobywają się różne tajemnicze i momentami niepokojące dźwięki.

Na koniec idziemy obejrzeć jeszcze inne wystawy, makietę Bitwy pod Kurskiem i Bitwy o Stalingrad…

…oraz replikę słynnej Bursztynowej Komnaty. W latach 2016-2017 bezskutecznie poszukiwano jej w Mamerkach.

Tu znów posłużę się cytatem z Wikipedii:

Bursztynowa Komnata – kompletny bursztynowy wystrój komnaty zamówiony przez Fryderyka I u gdańskich mistrzów. W ciągu kilkudziesięciu lat, jakie upłynęły od jego zaginięcia bądź zniszczenia, stał się symbolem zaginionego skarbu.

Bursztynowej Komnaty szukały przez lata tysiące amatorów, urzędnicy ministerstw kultury Polski, Niemiec (tak Wschodnich, jak i Zachodnich) i ZSRR oraz służby specjalne. Zatrudniano nawet radiestetów i jasnowidzów.

A poniżej, dla tych, którzy nie kojarzą – zwięźle opowiedziana historia zamachu na Hitlera w Wilczym Szańcu (miejscowość Gierłoż). Również polecam przy okazji zwiedzić to miejsce, ale z przewodnikiem.

A po wyjściu spojrzeliśmy w niebo jak wygląda sytuacja i uznaliśmy, że można jeszcze spróbować wejść na wieżę zanim pogoda nas zje całkowicie.

Wiało trochę, nie powiem. U góry było to szczególnie odczuwalne. Ale widoki były fajne.

Z początku ciężko mi było spojrzeć w dół, ale po spacerze na słowackiej wieży (Ścieżka Koronami Drzew Bachledka), gdzie przełamałam swój lęk wysokości stojąc wysoko na siatce, jest mi już znacznie łatwiej.

Po powrocie na parking chcemy się udać do trzeciej części kompleksu i tu mamy dwie możliwości. Zabieramy samochód o te kilkaset metrów dalej na drugi parking niemal przy samych bunkrach (w ramach uiszczonej już wcześniej opłaty) albo idziemy tam pieszo. Stwierdziliśmy, że nie będziemy ruszać auta z cienia i ten kawałek się przespacerujemy. To był dobry wybór.

Gdy weszliśmy w las po drugiej stronie asfaltowej drogi, wprost z wielkiego parkingu, od razu zaczęliśmy szukać bunkrów. Burza już nad nami wisiała, a do auta trzeba było jeszcze jakoś wrócić, najlepiej na sucho. Podążyliśmy więc za strzałkami:

Tutaj już było duszno i mnóstwo komarów, co tylko przyspieszyło zwiedzanie. Wielkie budowle porośnięte mchem robiły fajne wrażenie. W środku nie było już żadnych ekspozycji. Mokro, pusto i bardzo tajemniczo.

Oczywiście poszczególne bunkry były opisane. Na tabliczkach widniały informacje co do projektanta i przeznaczenia obiektu.

Gdybyśmy mieli więcej czasu, chętnie bym tam trochę powłaziła w różne zakamarki.

No, może do tej dziury na zdjęciu wyżej jakoś niekoniecznie, ale było wiele intrygujących miejsc na szlaku. Niestety brak dobrego światła bardzo widać na zdjęciach, ale co zrobić.

W tej części terenu został nam jeszcze jeden bunkier, ale byliśmy w ciemnym lesie i jeśli zrywający się gwałtowny wiatr coraz odważniej zwiastował pogodową wojnę, należało uszanować prawa natury i się stamtąd jak najszybciej ulotnić. Z parkingu wyjeżdżaliśmy już w ulewie. Znowu. Na szybko próbowaliśmy jeszcze znaleźć miejsce, gdzie w niedzielę tzw. „niehandlową” można coś sensownego zjeść. Najbliżej położoną miejscowością, której nazwa mi cokolwiek mówiła, było Węgorzewo. Za sprawą jakiegoś festiwalu znanego z tv, czy coś.

.

3. WĘGORZEWO

Niestety jedna z restauracji niedaleko rynku, wysoko oceniana w TripAdvisor, okazała się już na wejściu kompletną pomyłką. Bo nikt nie lubi opryskliwej obsługi, szczególnie gdy się grzecznie zadaje pytanie. Nie to nie. Poszliśmy szukać szczęścia gdzieś indziej, a tereny były coraz fajniejsze…

Spacerowaliśmy sobie tak wzdłuż kanału…

Aż dotarliśmy do mariny.

I właśnie taki widok towarzyszył nam podczas spożywania posiłków!

No, nie tylko widok…

Burak (bo bury) tylko czekał na każdy błąd widelca, który sprowadzi rybę do jego stópek.

Bywało, że się trochę niecierpliwił i tylko czekał na chwilę nieuwagi, by znaleźć się tuż obok. Tylko spójrzcie na tę cwaną buzię!

Ale nie chcieliśmy z nim zadzierać, bo widać było od razu kto był szeryfem na tym posterunku. Mały haracz ostatecznie na nas wymusił.

A tak zupełnie serio, to Tawerna Keja, w której mieliśmy przyjemność zjeść całkiem przyzwoitą rybę, była wręcz oklejona tabliczkami z minionych czasów, z fajnymi hasłami. Niektóre były dość zabawne…

Ale ileż można siedzieć w jednym miejscu. Trzeba było wracać do auta i jechać dalej gdzie wyobraźnia nas poniesie.

.

4. GIŻYCKO

No i z powrotem lądujemy nad Jeziorem Niegocin. Pada. Ale nas to nie odstrasza, bo wszystko wskazuje na to, że wkrótce się wypogodzi. Plusem było to, że ze względu na pogodę, nie było nigdzie tłumów, a miejsca parkingowe znajdowaliśmy bez problemu, np. przy ulicy Kolejowej.

Giżycko to stolica polskiego żeglarstwa, jeden z głównych portów na szlaku Wielkich Jezior Mazurskich.

Wiedzieliśmy, że w taką pogodę nie ma co się porywać na zwiedzanie Twierdzy Boyen (ważny obiekt strategiczny w kształcie gwiazdy). Na spokojnie sobie więc spacerowaliśmy, rozglądając się po okolicy. Jak się okazało, nie tylko na nas deszcz nie robił żadnego wrażenia i wcale nie psuł wypoczynku…

Tak trzeba żyć! ;)

A poniżej parę widoczków. Niestety cały czas w deszczu…

Prysznic z nieba akurat najlepiej widać na drugim zdjęciu:

Ze względu na to, że było szaro i mokro, poszliśmy szukać dobrego jedzenia na pocieszenie. W dwóch restauracjach, ze względu na mecz reprezentacji, nie byli w stanie obsługiwać ludzi na czas. Dopiero w pizzerii/restauracji Papryka zostaliśmy dość sprawnie obsłużeni, zamówione danie było świetne, a z ogródka rozciągał się piękny widok na Kanał Łuczański z ręcznie obracanym mostem – jest to jedyny tego typu czynny most w Europie:

I jak już wyszło słońce, pomimo zmęczenia zrobiliśmy sobie jeszcze spacer po marinie i terenach zielonych, wspominając przygody słynnego Pana Samochodzika (seria 12. książek Zbigniewa Nienackiego z lat 1964-1985,  w których miejscem akcji były również tereny wokół mazurskich jezior).

To był ostatni dzień na Mazurach, więc chciałam z niego wycisnąć 100%. Nazajutrz rano byliśmy już w drodze na Śląsk. W dłuuuugiej drodze.

Pomimo fatalnej pogody, bardzo małej ilości czasu na pobyt w tych wszystkich pięknych miejscach oraz pomimo tego, że zmęczenie mocno dawało się we znaki – to był dobry weekend. Pozwolił choć na chwilę odłożyć wszystko na bok i po prostu cieszyć się wszechobecną przyrodą. Następne będą Bieszczady. Ale już na motocyklu, mam nadzieję ;)

P.S. Jeśli nadal uważasz, że taki weekendowy dalszy wyjazd jest nie do zrobienia, to… „potrzymaj piwo” i wyczekuj kolejnego tekstu. To dopiero będzie petarda!

.