Pojedźmy na weekend do Pragi! Teraz, zaraz, już.
Decyzja została podjęta dość spontanicznie, zaledwie kilka dni przed wyjazdem. Zamówiliśmy bilety na Leo Express (klasa biznes była niewiele droższa a warunki o niebo lepsze). Nasza podróż rozpoczęła się w piątek nad ranem. Leo-autokar zabrał nas do Bohumina i tam przesiedliśmy się na Leo-pociąg. Już w autobusie była zorganizowana klasa biznes w ten sposób, że odstępy między siedzeniami były dwa razy większe, a na dzień dobry dostaliśmy napój Kofola, sok pomarańczowy i wodę. W pociągu mieliśmy osobny przedział (na 20 osób, ze skórzanymi rozkładanymi fotelami i mnóstwem miejsca na nogi), do którego była specjalnie dedykowana jedna osoba z obsługi. Od razu otrzymaliśmy kawę/herbatę i śniadanie – wszystko w cenie biletu. A był dość ciekawy wybór. Kilkugodzinna podróż w takich warunkach to czysta przyjemność!
Gdy już dotarliśmy do Pragi i zostawiliśmy bagaże w przechowalni, ruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Pierwsze moje wrażenie nie było najlepsze. Czułam się trochę jak w Krakowie – nic szczególnego a tyle ludzi. Nawet Most Karola jakoś mnie nie zachwycił. Kompletnie nie czułam klimatu miasta, cały czas mając wrażenie, że gdzieś to już widziałam – i to nie raz.
A może to ten chłód na dworze sprawił, że Pragę odebrałam chłodno.
To, co mnie zaskoczyło od razu po wyjściu z pociągu, to fakt, że na dworcu nie ma gdzie usiąść. Ławek trzeba się nieźle naszukać, a miejsc siedzących jest tak niewiele, że wszystkie są zazwyczaj zajęte. Koszy na śmieci też jest bardzo mało. Na stacjach metra tak samo – nie ma gdzie usiąść, na niektórych w ogóle nie ma ani jednego kosza, papierki trzeba chyba zjadać. Bardzo niepraktyczne i rozczarowujące rozwiązanie…
Pierwszy ciekawy budynek, jaki zobaczyliśmy po wyjściu z dworca i przejściu przez ulicę:
Dalej szliśmy prosto przez bramę z wieżą:
Po drodze kolejna wieża i stamtąd już prosta droga na rynek Starego Miasta.
A na nim ratusz:
Ze słynnym zegarem…
…pod którym zbierają się co godzinę tłumy, żeby zobaczyć fenomen tego zabytku.
Udaliśmy się również do husyckiego kościoła św. Mikołaja, gdzie natknęliśmy się na wesoły koncert chórku. Tę piękną barokową świątynię uważa się za historyczną siedzibę Czeskiego Kościoła Husyckiego.
Następnie ruszyliśmy na słynny Most Karola. Pogoda nie rozpieszczała, widoki były średnie, a mimo to wszędzie były wielkie tłumy.
Na początek rzucił nam się w oczy „romantyczny” symbol tego miejsca:
A potem próbowaliśmy się przecisnąć na drugą stronę Wełtawy, nieco ponad pół kilometra drogi. Most jak most.
Po obu stronach napotykaliśmy różne miłe dla oka obrazy, gdzie jesień już mocno zaznaczyła swoją obecność.
A na końcu, na drugim brzegu, czekała nas niespodzianka… jeszcze większy tłum! ;)
Kilka ulic dalej było cicho i spokojnie…
A nawet całkiem klimatycznie…
Ale nadal czułam ten krakowski akcent.
Choć takich sklepów u nas akurat nie ma. Zapragnęłam przy tej okazji zakupić bajkowego Krecika (Krtek) i od tej pory to jego poszukiwania determinowały trasę wycieczkową w tym dniu.
Ale wieczór zapadł dość szybko, jak to w listopadzie bywa.
Nocleg mieliśmy w bardzo fajnym hotelu oddalonym zaledwie o kilka stacji metra od centrum. Połączenie było wręcz idealne. Niestety bilety musieliśmy kupować 30-minutowe, co było poniekąd stratą pieniędzy. No ale cóż, raz się żyje ;)
…………………………………………………………
Drugiego dnia udaliśmy się na Hradczany – pogoda również nie rozpieszczała, ale nie padało, więc z zapałem ruszyliśmy zwiedzać cały kompleks, łącznie ze słynną Złotą Uliczką. Najpierw przeszliśmy kontrolę plecaków, bo obiekt jest chroniony (urzęduje tam prezydent). Tu już było trochę lepiej, bo ludzi jakby mniej, a i klimat nieco ciekawszy, bo trochę przypominający stare miasto w Lublinie.
Stojąc w kolejce do wejścia podziwialiśmy widoki:
Ostatnie spojrzenie na panoramę miasta i przekroczyliśmy bramę wejściową.
Tuż po wejściu natknęliśmy się na Muzeum Zabawek…
…na dziedzińcu którego stał sobie pewien chłopaczek. Mam nadzieję, że nie jest nieletni…
…bo turyści masowo go łapią za pewną część ciała ;)
Przepraszam, skojarzenie zawodowe ;)
Kupiliśmy bilety na kilka obiektów i ruszyliśmy zwiedzać.
Bazylikę św. Jerzego,
katedrę św. Wita:
Widoki cieszące oko perfekcjonisty:
Jeden z dziedzińców:
i drugie wyjście:
Jedynym rozczarowaniem tego dnia była Złota Uliczka, której fenomenu nie rozumiem. Może mi go ktoś kiedyś wskaże, będę wdzięczna. Ale ogólnie było bardzo pozytywnie i sympatycznie.
Wróciliśmy spacerkiem przez Wełtawę na Stare Miasto, tam zjedliśmy dobrą kolację.
Mistrzowie parkowania w Pradze:
Niestety nie pomyśleliśmy, że w soboty zabytki w żydowskiej dzielnicy będą nieczynne, ale może kiedyś będzie okazja je zobaczyć.
Przyszedł więc czas na powrót do hotelu.
…………………………………………………………
A trzeciego dnia obudziło nas piękne słońce! I mimo, że to był dzień powrotu (po południu mieliśmy pociąg), z radością udaliśmy się na oglądanie starego miasta od nowa. Tak, Praga w świetle promieni słonecznych jest zdecydowanie piękniejsza! Zresztą zobaczcie sami.
Rynek Starego Miasta (po lewej ratusz, z prawej kościół św. Mikołaja):
Pomnik Jana Husa:
Przyszedł i czas na słodką przekąskę:
Ruszyliśmy na dalszy spacer…
I znaleźliśmy się w raju!
Pełnym słodkości.
I dotarliśmy nad Wełtawę, skąd rozciągał się piękny widok na Hradczany i Most Karola:
Most Legii:
W tle Teatr Narodowy:
Tu ponownie Hradczany i Most Karola:
Ostatecznie znów zawitaliśmy na słynnym Moście Karola. W promieniach słonecznych wszystko jest piękniejsze! :)
I na koniec jeszcze dwa widoczki na prawo i lewo z mostu:
No dobra, ten będzie już naprawdę ostatni…
W sumie szkoda było wracać, ale nic nie trwa wiecznie.
Zostało mi jeszcze kilka praskich miejsc do odwiedzenia i myślę, że kiedyś będę miała jeszcze okazję je zobaczyć :)