Jak człowiek nie marzy, umiera

„…jak człowiek nie marzy, umiera” – R. Riedel. I nie pozostaje mi nic innego jak się z tym zgodzić.

Właśnie dziś spełniam jedno z bardzo ważnych marzeń z ostatnich kilku lat – wracam do tańca. Być może chwilowo, ale w ostatnim czasie dodało mi to tyle radości, że gdybym miała zakończyć tę bajkę po kilku tygodniach, to i tak będzie to dla mnie wyjątkowy czas. Swoją wieloletnią przygodę taneczną musiałam przerywać kilkakrotnie – a to przez kontuzje, a to z powodu partnera, który musiał zrezygnować z dalszego szkolenia. I tak sobie ten temat pozostawał gdzieś we mnie, czekał, dojrzewał, aż w końcu nadarzyła się okazja, znalazła się propozycja. Całkowicie przypadkowo. Zupełnie jakby czekała właśnie na mnie, żeby mi dodać trochę radości w te szare dni. I jestem. Tańczę.

To szalone, ale tym razem na tapetę poszła bachata :)

Zacytuję Wikipedię, jakby ktoś się nie orientował w tematyce:

„Taniec rozliczany jest na 4. Krok podstawowy jest dosyć prosto skonstruowany. Następujące po sobie kroki powodują przemieszczanie się na boki oraz do przodu i do tyłu. Schemat kroku podstawowego można opisać następująco: rozpoczynając od prawej stopy robimy chasse w prawo, czyli krok do boku prawą nogą → lewą nogą robimy krok łącząc ją z prawą → znów krok do boku prawą nogą, na liczenie 1 – 2 – 3. Na 4 robimy tap lewą nogą w miejscu, czyli unosimy i delikatnie w rytmie uderzamy palcami lewej stopy w podłoże, jednocześnie wykonując ruch biodrem w lewo. Następnie robimy to samo w przeciwnym kierunku. Tańcząc w parze, kobieta i mężczyzna robią kroki w zgodnym kierunku.

Charakter tańca osiągamy przez odpowiednie ruchy bioder i reszty ciała. Bachatę można (a wręcz dobrze jest – jednak to zależy od tego, kto jest partnerem) tańczyć bardzo blisko, prawie złączonymi tułowiami oraz z prawą nogą wsuniętą nawet do połowy uda pomiędzy nogi partnera.”

 To jedna rzecz.

IMAG0720_1Druga natomiast będzie musiała jeszcze zaczekać. Może rok, może dwa. Od kilku lat zamierzam zrobić prawo jazdy na motocykl, za każdym razem jednak, jak już szukam instruktora, który mnie dobrze nauczy jeździć, coś staje mi na drodze. Raz już nawet zapisałam się na kurs, ale nie zdążyłam dostarczyć wymaganych badań lekarskich i było już za późno. Może tak ma być, nie wiem. Szkoda trochę, bo chciałabym sobie przypomnieć te piękne chwile z dzieciństwa, kiedy dziadek zabierał mnie na długie niedzielne przejażdżki swoim motocyklem. Maszyna kurzy się od kilku lat, zamknięta u mnie w garażu i wcale nie jest w stanie złomowym. Do tego znajomy już od bardzo dawna  (jak ten czas szybko leci…) proponuje mi wycieczki swoim pięknym wypasionym cudem techniki – tylko co to za frajda jechać z tyłu jako pasażer. No, chyba że jest się do kogo przytulić ;)

A co do trzeciego dużego marzenia – pochwalę się jak już się spełni. A jego realizacja nie będzie tak do końca zależeć ode mnie, więc sama jestem ciekawa, czy coś (i co) się wydarzy fajnego w tej kwestii.

I tak już za dużo wiecie. Więc teraz idźcie w świat i spełniajcie marzenia. Swoje i innych ludzi. Bo to naprawdę fajne samemu się uśmiechać i wywoływać szczery uśmiech na czyjejś twarzy!

.

P.S. Dziękuję najbardziej wyrozumiałemu Mężczyźnie na świecie :* Gdyby nie Jego wsparcie i brak obiekcji, nie poszłabym na te zajęcia…