Już mi niosą prześcieradło z firanką

Niedawno wybrałam się na pierwsze, dość nieśmiałe rozeznanie rynku.

Nie chodzi tu bynajmniej o nasz wspaniały rynek-który-nigdy-nie-był-rynkiem, ale o branżę ślubną. Niestety tak się przyjęło, że pani młoda musi wyglądać wyjątkowo, więc i cała ta otoczka wybierania sukni ślubnej zdaje się również być wyjątkowa. A przynajmniej jest w ten sposób sztucznie podkręcana.

Do wizyty w salonach sukien zabierałam się długo, bo to miejsca, które do mnie nie pasują. Nie lubię takiej sztucznej pompy, niepotrzebnego przepychu i celebrowania wyboru tej najlepszej sztuki spośród kilku białych prześcieradeł z firanką. W ogóle nie znoszę przymierzać ciuchów, a już na pewno nie z myślą, że mam być w tym „gwiazdą”. Nawet, jeśli na własnym ślubie. Kocham sukienki, mam ich mnóstwo, ale to tak jakby trochę nie moja bajka.

Poczułam się zupełnie, jakbym brała ślub po raz pierwszy.

O, przecież tak w istocie jest…

Postanowiłam w końcu przełamać swoją niechęć i wejść, a na odwagę zabrałam ze sobą Narzeczonego. Bo jak na zakupy to tylko z facetem. Oni znają tylko „wyglądasz w tym zjawiskowo/ch**owo/może być”, a do tego zakupy z nimi są bardzo konkretne i szybkie, co uwielbiam, bo sama się szybko nudzę chodzeniem po sklepach.

Pierwszy salon. Bardzo miła pani, można pooglądać. Ufff, nie łazi za mną i nie chce na siłę doradzać. Na pytania odpowiada uprzejmie, jest miło. Proponuje szybkie przymierzenie. Musiałam chyba mieć panikę w oczach. Dość szybko się wymówiłam sportowym strojem i brakiem odpowiedniego obuwia na tę okazję. Dostałam wizytówkę i wyszliśmy. Ulga. Jeden odhaczony. Idziemy dalej…

Drugi salon, zaraz obok. Już odważniej. Wchodzę, rozglądam się. Podchodzi pani i bez sztucznego uśmiechu, najnormalniej w świecie zaczyna ze mną prowadzić dialog, pytać o wizję sukni, pokazywać, sugerować. Wreszcie poczułam, że ktoś trafia w sedno i rozumie o co mi chodzi, czego oczekuję. Nie nachalnie, bardzo kulturalnie podsuwa pomysły i rozwiązania. Rozumie też, że dla mnie to jeszcze za wcześnie, by zaprzyjaźniać się na siłę z białym workiem, w którym się wygląda albo jak przesłodzona beza, albo jak postać z bajki zawinięta w dywan, albo jak siatka na muchy ściągnięta z okna. Już wiem, że do tej pani na pewno powrócę na przymierzanie i oswajanie białego wroga.

Trzeci i czwarty salon to była porażka. Przyklejony uśmiech i cedzenie przez zęby jakichś kolorowych frazesów albo kompletny brak chęci do rozmowy ze strony obsługi. Być może akurat nie wyglądałam jakby mi z kieszeni miał wypaść milion dolarów, w tym luźnym sportowym stroju, ale to nie znaczy, że nie zamierzam kupić kawałka białej szmaty za 5000 zł. Cena za komfort bywa spora i trzeba się z tym liczyć. Ale w tym wypadku zanotowałam komunikat na wieki – omijać! Nie ma się co stresować głupią panią, w końcu chodzi tylko o jakiś kawał materiału, który założę na kilka godzin i po sprawie.

Wróciłam do domu, by odpocząć. Jeszcze chciałabym odwiedzić jeden salon w sąsiednim mieście. Jeśli będzie dobra atmosfera, to może akurat coś przymierzę. Może.

Bez sensu, tyle zachodu na jeden dzień.

Tak, przeczytałam to, co napisałam. I nadal zdecydowanie wolałabym pójść sobie wybrać nowy samochód niż tę nieszczęsną suknię. Naprawdę.

Wiem, wychodzi na to, że jestem nieromantyczna, czy coś.

I co z tego? I tak będę najpiękniejszą panną młodą na moim weselu. Chyba, że jakaś inna pomyli lokal.

2 thoughts on “Już mi niosą prześcieradło z firanką

  1. już nie mogę się doczekać gdy Cię zobaczę w sukni ślubnej aaaaaaaa ;D
    czy takie figurki będą na torcie ? bardzo sympatyczne :))

    pozdrawiam

    1. Na pewno będą jakieś zabawne figurki. O ile faktycznie będzie nam się chciało w to bawić. Na razie jestem trochę anty, może później się przyzwyczaję :D

Komentarze są wyłączone.