50 twarzy, ale czego?

„Pięćdziesiąt twarzy Greya” E.L. James. Co powoduje, że tyle kobiet zaczytuje się w greyowych opowieściach? Gdzie tylko spojrzę, widzę przedstawicielki lepszej płci pochłaniające owo dzieło z wypiekami na twarzy. Grey w autobusie, Grey w pociągu, Grey na ławeczce w galerii, Grey w rozmowie telefonicznej, której pomimo szczerych chęci nie da się nie usłyszeć. Aż strach otworzyć lodówkę.

       Postanowiłam sprawdzić, czym tak interesują się tysiące kobiet w tym kraju. Ściągnęłam sobie darmowy fragment „Pięćdziesięciu…”. Był to rozdział 7. Rzuciłam okiem. Jakoś specjalnie mnie to nie zainteresowało, nie ujęło. Ani pod względem słownictwa, ani treści. Wyrzuciłam więc tego pseudo-harlequina z dysku i zamierzałam o tym zapomnieć.

       Po pewnym czasie Greyo-zamieszanie zaczęło się robić nieznośne. Czytały to już nawet osoby inteligentne, których bym o to nie podejrzewała. Postanowiłam ponownie sprawdzić, co takiego urzeka te kobiety. I wiecie co?!

Nic nie znalazłam. Żadnego argumentu. Zero.

       Zaczęłam czytać. Treść z pierwszych kilkunastu stron można by równie dobrze sensownie napisać na dwóch. Bez zbędnego rozczulania się nad ciuchami i innymi babskimi pierdołami, rozwlekania sytuacji do granic możliwości. Od razu pomyślałam, że coś takiego musiała napisać tylko kobieta, która chce zabłysnąć a nie ma nic specjalnego do powiedzenia. Na każdej niemal stronie nawiązanie do ubrań. Kolory, kroje, dodatki – to było coraz bardziej nudne, a tu dopiero początek. Naiwność przekazu była tak żałosna, że aż śmieszyła. Czytałam fragmenty na głos przedstawicielowi świata męskiego, po czym wybuchaliśmy śmiechem. Ale ile można… zaczęłam w końcu klikać w iPada z coraz większym poirytowaniem i jedną myślą w głowie: „rany, co za strata czasu, tam się NIC nie dzieje!” – i wcale nie oczekiwałam scen seksu, tylko jakiejkolwiek akcji, przełamania nudy – ale niestety. Natomiast jak już trafiłam na scenę intymną, było to tak niesmaczne, że nie miałam ochoty czytać do końca. Kto normalny podnieca się opisem wyciągania tamponu, no kto?!

       Kiedyś, dawno temu przeczytałam jakiś niewielki fragment książki z cyklu Harlequin. I z całym przekonaniem twierdzę, że było to na znacznie wyższym poziomie niż słynne „Pięćdziesiąt…” Zastanawiam się, kogo mogą „kręcić” takie wypociny. Chyba tylko osoby samotne i takie, których partner nie staje na wysokości zadania. Dla czytelniczek ta książka jest zapewne rekompensatą za nieudane życie erotyczne bądź jego brak. Takie „50 twarzy braku faceta”. Nie wierzę, że kobieta zadowolona z poziomu bliskości w swoim związku, mogłaby się zachwycać czymś takim. No po prostu nie wierzę!

.

Drogie Kobiety, naprawdę, są bardziej ekscytujące i trzymające poziom dzieła w tym temacie. Nie rzucajcie się łapczywie na słabe książki ani na pierwszych lepszych facetów.

Drodzy Panowie, jeśli wasza kobieta czyta takie coś, to zastanówcie się, czy na pewno wszystko dobrze się dzieje. W waszym życiu, związku, relacjach. Zastanówcie się, jak to naprawić.

4 thoughts on “50 twarzy, ale czego?

    1. Nic nigdy nie jest czarno białe, tak samo jak podział na prawo i lewo tez zawsze będzie nieco naciągany ;-) bo wszędzie znajdą się wyjątki.
      Może nie tyle określa, co pozwala dostrzec pewne rzeczy. A czy trafnie – cóż, ja tylko wyciągam wnioski z tego, co zaobserwuję.

  1. zapomnij, po takiej opinii to już całkowicie odechciało mi się wziąć do ręki ową książkę ;)) hah
    choć pokusa przeczytania ” największego bestselleru ostatnich lat ” chyba zwycięży ;p

    :))

    1. Przeczytaj, wyrób sobie własne zdanie i podziel się wrażeniami :) każdy ma przecież inne spojrzenie na świat, warto posłuchać różnych opinii.

Komentarze są wyłączone.