ZUS – cudotwórca

To właśnie ON, wielki ZUS sprawia, że ludzie bez nóg, po ciężkich operacjach, czy z różnego rodzaju niewydolnościami stają się nagle zdolni do pracy. Jak to się dzieje?

Sprawa jest prosta. Niektórzy lekarze z komisji są tak wspaniałymi fachowcami, że w ciągu 40 minut pobytu pacjenta w gabinecie pozbawiają ludzi (przynajmniej teoretycznie) wszelkich chorób i do tego oczywiście złudzeń, wydając decyzję o wstrzymaniu (lub nie przyznaniu) konkretnej grupy inwalidzkiej ze względu na rzekomą zdolność do pracy osoby badanej. A jak to wygląda z punktu widzenia obserwatora?

 

W jednej z placówek ZUS w Polsce, w której miałam okazję przebywać jakiś czas temu przez ok. 3 godziny (i o 3 za wiele), zobaczyłam dość intrygujące rzeczy… Niewielki korytarzyk, wszyscy zgromadzeni czekają na wejście do któregoś z kilku gabinetów, aby jakiś pan doktor wydał orzeczenie. Najlepiej pozytywne. Pacjenci czekają wraz z osobami towarzyszącymi. Nad głowami wszystkich, na suficie, niepozornie wyglądająca kamera. Starsi ludzie nie zauważą, bo i kształt taki nowoczesny. Tylko czemu ona się akurat tam znajduje? Zapewne każdy ruch (i głos też) jest obserwowany, wszak chodzi o te nędzne kilkaset złotych renty, które dla kogoś są nieraz jedynym dochodem, a dla placówki zwykłą stratą.

 

Ludzie są różni, ale często wyglądają byle jak, niedbale. Niektórzy za to całkiem schludnie, ale nie przesadnie elegancko. Raczej starsi, przygnębieni (jedni dobrze udają, innych przytłacza ciężar wydarzeń). Wielu ma spracowane ręce – do pracy fizycznej potrzeba zdrowia, a jeśli go nie ma, to jedynym ratunkiem okazuje się renta. Przecież z czegoś żyć trzeba.

 

Wśród zebranych co pewien czas wywiązują się różne dyskusje. Że bez koperty nie ma po co wchodzić do gabinetu, iść do szpitala czy załatwiać badań. Cześć się nie odzywa, uśmiechając się pod nosem. Cóż – w wielu przypadkach, jeśli się lekarzy przyzwyczaja i wciska im na siłę koperty, to jakże teraz dziwić się, że biorą? Pięć minut nie mija, a już rozpoczyna się kolejna dyskusja inteligencji polskiej na temat tego, kto komu jak dogadał w urzędzie i jakim on sam okazał się bohaterem w sytuacji bez wyjścia. Bezsprzecznie należy do ziemi bić głębokie pokłony na pochwałę zaradności i taktu tychże państwa. A niezaangażowani znów z uśmieszkiem przysłuchują się nie kończącym się dyskusjom…

 

Wtem otwierają się drzwi… utykając na jedną nogę i kręcąc głową ze zdenerwowania, wychodzi z gabinetu kolejny uzdrowiony. W ręku kartoteka gruba jak moje materiały ze studiów. Ale to za mało.

 

Dziesięć minut później, z tego samego gabinetu, wychodzi postać w białym ubraniu. Rozmowy w poczekalni milkną, niedawnych bohaterów brak, wszyscy zamierają na chwilę, gotowi na wszystko. Pada kolejne nazwisko. Ale nie, z tłumu wychyla się pewien pan…

– Przepraszam bardzo, ja się spóźniłem 20 minut, bo miałem problem z dojazdem, jest bardzo ślisko a do tego w mieście był korek…

– A co mnie to obchodzi?! Spóźnił się pan! Proszę sobie ustalić nowy termin!

– Ale ja jestem z daleka, to tylko parę minut, ja mogę poczekać do ostatniego pacjenta.

– Nie mam dla pana czasu.

– Ale proszę…

– Powiedziałam, że nie mam czasu!

(co z tego, że pani doktor przyjęła innego pacjenta wcześniej, w miejsce spóźnionego, więc czas i tak był… Człowieku, poczuj się jak śmieć! Kogo to obchodzi…)

 

W tym czasie z innego gabinetu wychodzi szczęśliwiec. Mam! Na dwa lata! Radość, emocje, łzy szczęścia. Znowu trzeba było pozwolić się upokarzać, by mieć za co żyć. Zastanawiam się, ile taka wizyta musi kosztować nerwów. Człowiek, nie dość, że chory, to musi się stresować, czy jego choroba jest wystarczająca. Do tego lekarz jest często opryskliwy, krzyczy, przerywa, wprowadza nerwową atmosferę. Czy traktowanie ludzi jak zło konieczne jest ich pasją, sensem życia? A może sposobem na wykrycie kłamców, którzy świadczenia nie potrzebują? Jeśli tak, to jest to sposób, według mnie, nieetyczny. Tylko kogo to obchodzi, skoro stawką są pieniądze? Ma być skutecznie, a momentami robi się absurdalnie.

 

Ale żeby nie było tylko negatywnie, to napiszę, że dobrzy ludzie w komisji też się zdarzają. Tacy, którzy mają dobre podejście, są uprzejmi i nie traktują pacjentów z góry. Szczęśliwi, którzy na takiego trafią :)

[tekst pochodzi z 2011 roku]

2 thoughts on “ZUS – cudotwórca

  1. nie wiem jak działają takie komisje, bo jestem „szczęśliwą” posiadaczką głodowej emerytuty wypracowanej przez 40 lat. A że komisje ZUS pozostawiają wiele do życzenia to już inna historia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.