Żyj, nie umieraj!

Niechcący rąbnęłam głową w ścianę w okolicznościach, które wywołują uśmiech do tej pory. Nie bolało. Bardziej bolą myśli, które czasami się w głowie pojawiają. Kto powiedział, że myślenie nie boli?

Wśród radosnych chwil uniesień i spontanicznych akcji nagle pojawia się w głowie dziwne pytanie. Czy tam, dokąd właśnie zmierzam, będzie wystarczająco dobrze? Czy to, jakie decyzje teraz podejmę, pozwoli mi się tym życiem cieszyć, czy wręcz przeciwnie? Zdaję sobie sprawę, że to, jak pojmujemy rzeczywistość zależy głównie od naszego nastawienia. Nikt nie jest w stanie do końca przewidzieć, co przyniesie nowy dzień. Może więc trzeba przyjąć coś jakie jest, zdać się na los i czekać? A nuż rozwiązanie przyjdzie samo… Tylko czy przez takie „oczekiwanie na nieoczekiwane” nie stracimy z pola widzenia celu, do którego zmierzamy? I środków do tego celu?

Wybory życiowe to jak wybieranie soku w markecie – brzoskwiniowy będzie słodki, ale pewnie mdły. Ananasowy też niby słodki i podobno działa cuda, tak mówią, choć nie wiem, czy dużo go można wypić. Z jednej strony chciałoby się, by było słodko, z drugiej zaś potrzeba niestandardowych doznań. Obydwa wybory obarczone są jednak ryzykiem, zawsze. Czasami fajnie podjąć to ryzyko i poczuć adrenalinę, czasami jednak czujemy się lepiej, jeśli to ktoś zrobi pierwszy krok za nas.

Ostatnio zdałam sobie sprawę, że dwadzieścia kilka lat to dobry wiek, aby dopiero zacząć żyć. Ma się już zwykle wtedy jako taką pracę, jakiś samochód i niewiele zobowiązań, co pozwala na spontaniczne wypady, imprezowanie na całkiem innym poziomie niż na studiach i życie na wysokich obrotach. Czy to nie jest cudowny czas, by cieszyć się każdym dniem i nie dbać o bagaż czy o bilet? Żeby zadzwonić do kogoś „zbieraj się, jedziemy w pizdu, będziemy się świetnie bawić!”? A potem wypijemy kawę, zjemy czekoladkę z Mozartem w ekskluzywnej kawiarni i jak przystało na porządnych ludzi, pochłoniemy pizzę na parkowym trawniku.

Jak to powiedział kiedyś Nergal – „muszę mieć erekcję w mózgu”. Musi się dziać, muszę czuć, że żyję. Inaczej zwiędnę i będę powoli „umierać” jak mój kaktus dawno temu. Albo sama wypuszczę kolce. A potem sobie kupię kota i będę go lansować na Fejsbuku – bo co mi innego zostanie?

Nie chcę umierać.

Kocham życie! :)