Bo tak trzeba, tak się robi, zawsze tak było

Zerkam sobie czasem na artykuły w Internecie traktujące o różnych zasadach i zwyczajach panujących na ślubie czy weselu. O niektórych ważnych kwestiach wielu zapomina. A niektóre są z kolei wyjątkowo głupie i niepraktyczne…

Na przykład „przykazanie”, że wszyscy goście powinni pozostać w ławkach, dopóki młodzi nie wyjdą z kościoła, bo takie wychodzenie to poważny nietakt. Bzdura. Kto obsypie młodych płatkami róż, jeśli wszyscy będą czekać w środku? Wyjścia nie można powtórzyć, a widok oczekującego uśmiechniętego tłumu i dźwięk braw dla młodej pary jest czymś, co chyba chciałoby się zapamiętać do końca życia.

Nie podoba mi się również zwyczaj sypania ryżem po ceremonii – po pierwsze dlatego, że zawsze mnie uczono szanować jedzenie, po drugie dlatego, że ciężko się to sprząta z obejścia kościoła i niepotrzebnie dodamy pracy obsłudze, a po trzecie – najważniejsze – dlatego, że drobny ryż zawsze wlatuje nie tam, gdzie trzeba – jak nie w strój, to zostaje w misternie ułożonych włosach panny młodej. Sypania pieniędzmi osobiście nie lubię, bo zbieranie drobniaków z ziemi nie jest fajne, obojętnie jaką ideologię się do tego dorobi.  Jeśli już mają się pojawić pieniądze, to tylko w kopercie. Zamiatanie suknią po bruku też chyba nie jest przyjemnością. A robić coś „bo tak trzeba”? To raczej nie ja. Zresztą istnieje tyle ciekawych sposobów do uczczenia z klasą tego wspaniałego momentu wyjścia, że ryż i drobniaczki można sobie darować. Nie mówię tu o tandetnych papierkach wyglądających jak banknoty, ale para w kolorowych bańkach czy obsypana płatkami róż będzie wyglądać naprawdę pięknie, a zdjęcia wyjdą bajkowo. Dlatego warto wcześniej zapytać, jak młodzi chcieliby zostać przywitani.

Za nieudany i niepraktyczny uważam zwyczaj dawania kopert w prezencie późniejszą porą: nie – jak większość – przy życzeniach, zaraz po ceremonii, tylko już na przyjęciu, w okolicach północy. Wiem, że może gdzieś to jest zakorzenione i może wielu nie chce z tego zrezygnować, ale – do cholery! – czy zamiast o sobie moglibyście pomyśleć o tej biednej młodej parze, która będzie się musiała martwić, co z tymi kopertami zrobi? Która ma inne ciekawsze rzeczy do zrobienia na weselu niż bieganie do pokoju hotelowego w poszukiwaniu sejfu, żeby schować prezent? A co, jeśli nie mają takiej możliwości? Koperty złożone w jedno miejsce po życzeniach zazwyczaj są bezpiecznie schowane lub zamknięte pod kluczem. Dając pieniądze później, narażacie obdarowanych na ich utratę. Czym w ogóle jest uzasadnione takie postępowanie, ja się pytam?

Przechodzimy do wesela.

IMG_9204Kolejny beznadziejny zwyczaj to sprzątanie przez młodych rozbitych kieliszków. Jedno dostaje szufelkę, drugie miotłę (jak na zdjęciu powyżej) i jest to ich „pierwsze małżeńskie wspólne zadanie”. U mnie nie przejdzie. Od sprzątania jest na weselu obsługa, która otrzymuje wynagrodzenie za swoją pracę. To tak, jakbym miała w restauracji pójść do kuchni, żeby sobie wymienić talerzyk na czysty, a obsługa będzie patrzeć. No way. To takie trochę – nie umniejszając – w stylu remizowego wesela i w ten trend się jakoś nie potrafię wpasować.

Jedną z najbardziej durnych rzeczy, jakie widziałam na weselach jest zbieranie „na wózeczek” ewentualnie „na podróż poślubną”. Bardzo bym się zdenerwowała, gdyby zespół niespodziewanie zaproponował na moim weselu takie żebro-tańce. Albo tańce-żebrańce, jak kto woli. Dla niewtajemniczonych – „zabawa” polega na tym, że wrzuca się do kapelusza, skarbonki czy czegoś innego minimum po 10 zł, aby móc zatańczyć z młodą parą. Taniec trwa do czasu, kiedy następna osoba „odbije” wrzucając pieniądze w ustalone miejsce. Często też robi się konkurs i po podliczeniu datków dla pani młodej i dla pana młodego wskazuje się, że ten, kto uzbiera więcej, będzie trzymał pieniądze w domu. Nie wyobrażam sobie traktować gości w ten sposób, samej się „sprzedając” do tańca. Ja wiem, że kogoś może to bawić, ktoś może mi też zarzucić, że nie mam dystansu do siebie. Ale są pewne granice i stawianie gości w sytuacji, gdzie pomimo koperty, którą dali, młoda para chce wyżebrać od nich jeszcze parę groszy, byłoby naprawdę nie na miejscu. Sama nie biorę udziału w takim przedsięwzięciu – wychodzę albo patrzę z bezpiecznej odległości. Poza tym spodziewam się, że większość moich gości byłaby – tak jak ja – zażenowana tego typu „rozrywką”.

Ogólnie kwestia durnych zabaw weselnych z podtekstem seksualnym chyba nie wymaga komentarza. A sytuacja jest już szczególnie nieciekawa, gdy impreza jest filmowana. Po alkoholu robi się różne odważne rzeczy, ale kaca ma się dopiero po obejrzeniu tego na ekranie telewizora czy komputera i uświadomieniu sobie, ile jeszcze osób to będzie oglądać. Na szczęście zwykle takie filmy widzi się tylko raz i zakopuje głęboko.

Wyciąganie ludzi na siłę do zabaw czy na parkiet sprawia, że jeszcze bardziej się izolują. Po co zmuszać kogoś, żeby robił coś wbrew sobie? Nie każdy lubi się wygłupiać, nie każdy lubi tańczyć. A jeśli chce sobie porozmawiać przy stoliku, wyjść na papierosa czy odpocząć, ma do tego prawo.

A, no i wspomnienia wymaga nieśmiertelna grupa gości wyśpiewująca hejnał o pocałunku na stole… nie, nie, nie! Na stole kładzie się jedzenie, a nie nogi. I niech mnie nikt nie namawia na takie durnoty.

Zdecydowanie,  w moich oczach, nietaktem jest zostawianie gości w lokalu w celu wyjazdu na sesję fotograficzną. Taka sesja nie trwa pół godziny i nie po to zaprasza się tłum ludzi, żeby potem pokazać, że ma się ich gdzieś. Trzeba więc wybrać takie okoliczności sesji, żeby było blisko i krótko, albo umówić się na inny dzień.

Uważam, że nie na miejscu jest również zajęcie się tylko jedną grupką gości przez parę młodą, a zignorowanie reszty. Każdy chce się czuć miło i być dobrze potraktowanym. Dwa słowa z każdym to chyba nie jest aż taki wysiłek przez tyle godzin wesela? Można by powiedzieć, że są zabiegani, że mają dużo na głowie… ale co sobie pomyśleć, jeśli widzi się, że młodzi wiele czasu spędzają ciągle z tymi samymi osobami? Pamiętać również należy, że na każdym weselu są goście specjalni – zwykle chodzi o rodziców i dziadków. Szczególnie dziadkowie chcą się czuć wyróżnieni. Nie trzeba dawać im kosztownych prezentów na pokaz. Wystarczy kilka ciepłych słów, drobny gest. Oni naprawdę na to czekają!

Do nietaktów z gatunku „jedzeniowych” zaliczę na pewno konieczność kilkakrotnego proszenia się gości u obsługi o kawę czy herbatę. Takie rzeczy powinny być ogólnodostępne. Albo konieczność żebrania o czysty talerz, gdy wokół piętrzy się kolorowa góra brudnych naczyń i nikt ich nie zbiera. No i nieśmiertelna kawa w szklance. Niby oczywiste, że kawa powinna być podana w odpowiedniej oprawie, a jednak nadal w pięknie zdobionych lokalach weselnych można się spotkać z takim niedociągnięciem. O wyszczerbionych szklankach nie wspomnę, też mi się raz zdarzyło coś takiego zaobserwować, dodam że w lokalu na średnim poziomie.

Nie będę już roztrząsać tematu wystawiania butów za okno w celu zamówienia pięknej pogody, miesiącach z „r” czy tego, że kto pierwszy coś zrobi, ten będzie dominował. Wymyślne przesądy mówiące co wolno a czego nie, żeby mieć udany związek są dziecinne. Żadna z form „zapewnienia sobie dożywotniego szczęścia” w ten sposób mnie nie przekonuje i szczerze mówiąc nie chciało by mi się bawić w rywalizowanie o przyszłe wpływy w domu realizując skrupulatnie każde głupie powiedzenie. A już najbardziej mnie śmieszy, jak ktoś bierze ślub kościelny i wypełnia po kolei wszystkie warunki szczęśliwego związku przez całą uroczystość. Tradycja tradycją, ale wtedy najbardziej widać, po co komuś tak naprawdę ten ślub w świątyni.

No ale przecież to, co mnie się podoba, nie musi podobać się wam. I odwrotnie – to, bez czego nie potraficie sobie wyobrazić wesela, niekoniecznie przypadnie do gustu mnie. Ponarzekałam, bo nadal kwestia przyjęcia weselnego w kształcie, jaki prezentuje się w wielu przypadkach, nie spotyka się z moją sympatią. Wiele rzeczy jest niepraktycznych i nieprzemyślanych a kultywowanych tylko ze względu na nie wiadomo skąd zaczerpniętą tradycję – bo tak zawsze było i tak wszyscy robią, więc trzeba jednak mieć coś niebieskiego i pożyczonego. Nie lubię takiego podejścia. Ale też tak sobie myślę, że jeśli państwo młodzi są zadowoleni i będą ten dzień miło wspominać pomimo wielu niedoskonałości, to chyba można uznać, że mieli udane wesele. Goście i tak zawsze będą szukali dziury w całym, cała sztuka w tym, by młodzi się o tym nie dowiedzieli, bo będzie im przykro.