Przyjaźń vs związek. Co przetrwa?

Co się dzieje z przyjaźnią, gdy przy boku jednej z osób pojawia się tzw. „druga połówka”?

To zależy o jaką połówkę chodzi.

Zawsze przecież można wypić obie. We dwoje. Tylko pytanie, co się stanie z tą przyjaźnią po takiej dawce przeźroczystej cieczy. Bo przecież pod wpływem dwóch 0,5 dwie osoby mogą nagle stać się „dwiema połówkami”…

Ale do rzeczy.

Zwykle mamy swoje grono znajomych, w którym czujemy się dobrze. Zgraną ekipę, z którą można konie kraść. Mamy też wokół ludzi, z którymi widujemy się od czasu do czasu, rozmawiamy, chodzimy na piwka, wygłupiamy się. I nagle pojawia się u naszego boku nowy/a partner/ka. Wiadomo, jest radość z tego powodu, bo to zawsze fajna sprawa. Znajomi dopingują, pytają, są ciekawi, chcą poznać. Ale kontakt staje się coraz rzadszy, spotkania nie są już takie długie i ekscytujące, za to ciągle przerywane telefonami i sms-ami. Bo przecież nowa dziewczyna/nowy facet może być (a może jest?) zazdrosna/y o to, że tak świetnie rozumiemy się ze sobą. Ale co poradzić, gdy jesteśmy dobrymi znajomymi od lat, a partnera/kę znamy od niedawna na przykład.

Dwukrotnie spotkałam się z taką sytuacją, że w czasach samotności pewne osobniki płci przeciwnej dzwoniły, pisały, radziły się, spotykały się ze mną na kawce, piwku, drinku, koncercie. Wszystko w ramach przyjaźni oczywiście, bo ja mając faceta pewnych granic nigdy nie przekraczam. I nagle pojawiała się jakaś dziewczyna u boku kolegi a 'przyjaźń’ się całkowicie kończyła. Oczywiście stopniowo, ale efekt był do przewidzenia.

A ja pytam: dlaczego?

Czy to jest coś nieodpowiedniego, że ma się znajomych płci przeciwnej? Bo ja kompletnie nie widzę w tym nic złego. I całe szczęście, mój Najlepszy_Na_Świecie_Facet też nie robi z tego powodu problemu. Jeśli mam siedzieć cały dzień sama w domu, gdy mam wolne, to chyba lepiej, że spędzę ten czas miło. Bo niby dlaczego ma być zazdrosny, skoro wie, że jest najlepszy i nie zamienię go na innego? A zdrada przecież równa się rozstaniu. Popatrzcie teraz na swoje poczucie własnej wartości. Ilu z Was potrafiłoby powiedzieć coś takiego? Niewielu.

To wszystko także kwestia zaufania. A jeśli go nie ma, to po co komu taki związek?Przecież nie może to być więzienie ze spacerniakiem, gdzie prowadzi nas strażnik i wylicza czas spędzany na świeżym powietrzu.

Kolejna sprawa – jestem straszną gadułą. Zanim doszłabym do domu, już bym nie wytrzymała i musiałabym się przyznać, że coś narobiłam. Tak już mam. Ale może to i dobrze, że nie potrafię kogoś zdradzać i jednocześnie okłamywać. To, jak by nie patrzeć, zawsze dodatkowe zabezpieczenie w związku ;)

Kompletnie nie rozumiem, po co te całe szopki, zapewnianie o przyjaźni, głupie gadki o możliwości liczenia na siebie, a gdy przychodzi nowa osoba, wszystko znika. To fałsz, a nie przyjaźń. A może strach, że nowa kobieta się obrazi, że ktoś zatańczy z jej facetem na imprezie? Na szczęście nie wszyscy są tacy.

Ja nie mam nic do ukrycia, więc nie mam się też czego bać.

A Wy? Co ciekawego ukrywacie przed swoimi partner(k)ami, że później tak się boicie spotkać ze starymi znajomymi?