Wiadomo, że znajomość języków obcych jest dziś ważna. Jak się więc skutecznie uczyć?
Jakiś czas temu postanowiłam przypomnieć sobie jeden z języków obcych, który miałam okazję przyswajać w liceum. Ze względu na to, że pałam obrzydzeniem do schematycznego działania i myślenia (a tym samym do wszelkiej maści podręczników językowych, w których zawsze jest to samo), długo szukałam odpowiedniej szkoły językowej. Aż pewnego razu trafiłam na ofertę kursu konwersacyjnego, który prowadził człowiek potocznie zwany nativem. I po pierwszych zajęciach powiedziałam sobie: nigdy więcej tradycyjnych kursów!
Wybrałam grupę początkującą, bo słyszałam, że kurs jest bardzo intensywny. W końcu 4 godziny zegarowe w tygodniu (2 spotkania) musiały dać efekt, a zawsze można się przenieść wyżej. Zajęcia polegały na mówieniu, opowiadaniu, rozmawianiu, komentowaniu przez pierwsze 1,5 godziny (bez możliwości zapisywania) tego, co się dzieje na dostarczonych przez prowadzącego materiałach obrazkowych, za oknem, na świecie itp. Natomiast pozostałe pół godziny to czas, by jeszcze raz przypomnieć sobie najważniejsze omówione zagadnienia poprzez ich zapisanie. Dwa razy prowadzący poprosił o napisanie własnych tekstów w domu. Poza tym nie było żadnych innych zadań domowych.
Ze względu na fakt, że grupy początkujące były trzy, można było wybrać sobie odpowiadającą nam godzinę, a w razie potrzeby zmienić grupę w danym tygodniu – tak żeby nie opuszczać zajęć, gdy coś nam wypadnie. Świetna sprawa. A z tym wiązał się jeszcze jeden plus: mimo że w grupie wstępnie było ok. 6 osób, często na moją godzinę przybywały oprócz mnie 1-2 osoby. To naprawdę pomaga się skupić i jak najwięcej wyciągnąć z kursu dla siebie. Mniej osób, to więcej czasu na twoją wypowiedź.
Startowałam z osobami, które o języku wiedziały niewiele, a na kursie bez problemu dawały radę. Prowadzący cały czas mówił do nas w swoim języku, rzadko używał polskich słów w trakcie tłumaczenia. W ten sposób naprawdę zrozumiale potrafił wyłożyć i gramatykę, i zawiłości związane ze słownictwem, a do tego wszystkiego dorzucał anegdotki.
Po 3 miesiącach kursu mówiłam znów tak, jak po trzech latach w szkole średniej. Po pół roku bez problemu się komunikowałam w kilku czasach, w różnych konstrukcjach, a każde kolejne zajęcia przybliżały mnie do wyższego poziomu. I żeby była jasność: w domu dodatkowo nie uczyłam się w ogóle.
W zwykłej szkole byłoby trudno wprowadzić taki system nauczania języków – bo grupy duże, bo poziom różny, bo się uczniom nie chce. Ale myślę, że warto iść w tym kierunku i zrezygnować z dodatkowych kursów, które powielają materiał i schematy ze szkoły. Zróbcie coś dla siebie i nauczcie się języka tak po prostu, zwyczajnie – mówiąc.
Jeśli ktoś jeszcze zaproponuje mi typowy kurs, na którym lektor puści nagrania z płyty, każe rozwiązywać mało pomysłowe zadania w stylu „Uzupełnij zdania słowami w czasie Xxxxx…” albo da kolejne zadanie domowe, to go zwyczajnie wyśmieję. Czas powiedzieć KONIEC beznadziejnym podręcznikom. Koniec ze schematycznym uczeniem się. Koniec wkuwania regułek i odmian a potem przeliczania w myślach odmiany do każdego słowa, bo to jest głupie!
Dlatego nie popadajcie w rutynę nad książkami…
Trzeba mówić, mówić, mówić!