Czyli: „Jeśli ktoś nie myśli tak jak ja, to nie muszę go szanować”?
Bardzo wiele osób, choć część z nich wcale się do tego nie przyzna, właśnie taki ma pogląd na życie. „Ja tam jestem tolerancyjny, tylko po co tacy mają żyć” – usłyszałam kiedyś. Nie chcę Wam dziś tu prawić morałów czym jest tolerancja, a czym nie. Ale chciałabym zwrócić uwagę na pewną sytuację, którą ostatnio zaobserwowałam.
Dwoje dorosłych młodych ludzi. Jedna osoba taka zwyczajna, jakich setki, nikomu swoim zachowaniem nie robi krzywdy, uprzejma i choć ma zawsze swoje zdanie to nikomu go nie narzuca. Poglądy swoje zawsze, uzasadnia dość trafnie dobierając argumenty (czyli nie tylko na „moje widzimisię”). Jeśli trzeba, potrafi się poświęcić i pomóc komuś, kto tego akurat potrzebuje.
Natomiast druga osoba jest bardzo wierząca (nieistotne jakiego wyznania), co często podkreśla, zawsze płaszczy się przed osobami stojącymi wyżej w hierarchii w różnych dziedzinach, zawsze jest perfekcyjnie przygotowana z wszelkich zleconych zadań, „oczywiście panie prezesie”, „rozumiem, panie doktorze, w tej chwili robię”. Rzadko jednak robi coś bezinteresownie w stosunku do znajomych.
Stosunek między tymi dwiema osobami jest koleżeński, wydawałoby się, że jest wszystko OK. Niestety dopóki ta druga osoba nie dowie się, że ta pierwsza nie do końca ma takie same poglądy na życie, jak ona.
Następuje konfrontacja:
1. „Sądzę, że…, ponieważ…”
2. „Nie masz racji i koniec.”
.
Rzucę tu jakimś wyrwanym z kontekstu przykładem, żeby to lepiej zobrazować:
1. „Myślę, że mieszkanie pary ze sobą to coś bardzo pomocnego w prawdziwym poznaniu swoich charakterów, ponieważ spędzając ze sobą czas przez całe doby na okrągło zauważamy wiele cech, których nie można dostrzec mieszkając oddzielnie.”
2. „Absolutnie mieszkanie ze sobą przed ślubem do niczego dobrego nie prowadzi i nie powinno się tego robić.”
.
Mają prawo się przecież nie zgadzać! I w sumie całe szczęście, że istnieją różnice poglądów, bo nie można by było rozwijać dyskusji, która jest ważnym elementem komunikacji między ludźmi.
Ale tu nagle całkowicie zmienia się sytuacja. Ta druga, „idealna” osoba zaczyna lekceważyć tę pierwszą, daje jej do zrozumienia, że jest kimś gorszym, bo pozwala sobie mieć inne zdanie niż ona. Mimo, że to zdanie naprawdę nikomu nie szkodzi. A dotyczy jedynie światopoglądu, który ta pierwsza osoba wypracowała sobie bądź to przez doświadczenia życiowe, bądź obserwację innych. Ale ta druga osoba uważa, że jej zasady są najważniejsze i każdy ma obowiązek ich przestrzegać, a takie lekceważenie wydaje jej się dobrą „karą” za odmienność poglądów.
.
I tu nasuwają się pytania:
Czy jeśli ktoś nie myśli tak, jak ja, to nie muszę go szanować?
Czy jest kimś gorszym mimo, że swoje życie także opiera na jakichś wartościach, ale na pewne rzeczy ma inne zapatrywania?
Czy tylko ja mam monopol na „prawdę”? (Czym jest prawda?)
Czy to nie jest tak, że powinno się każdego traktować tak samo, bo każdy ma takie prawa, tak jak ja?
.
a) Uważam, że niesprawiedliwym jest dzielenie ludzi na „lepszych i gorszych”. To upraszczanie świata sprawia, że poziom naszego egoizmu niebezpiecznie wzrasta i w efekcie dostrzegamy tylko swoją własną osobę, depcząc ludzi wokół.
b) Nie trzeba zgadzać się z czyimiś poglądami, żeby szanować jego prawo do posiadania odmiennego zdania. A kulturalne dyskusje są zdecydowanie kształcące.
c) Prawda jest jak d*, każdy ma swoją. A na tę prawdę składa się doświadczenie życiowe każdego z nas. Może lepiej zapytać, skąd wynika taki pogląd niż go bezmyślnie negować sądząc, że na pewno mamy rację?
d) Czy ludzie kiedyś wreszcie zrozumieją, że drugi człowiek, który jest obok nas, jest w pewnym sensie darem oraz kimś, kogo powinno się traktować w jakichś granicach kultury i przyzwoitości? KAŻDY z nas ma uczucia. Po co je ranić?
Nie chcę, by ktoś twierdził, że wszyscy ludzie wierzący (obojętnie w co) zachowują się jak osoba nr 2 z przykładu. A niestety taki obraz ostatnio się kształtuje. Szczególnie, gdy ma się do czynienia z kilkoma negatywnymi przykładami. To jest bardzo krzywdzące dla ludzi, którzy normalnie sobie tam coś wyznają w zaciszu swojego domu i na co dzień nie biją innych parasolką za to, że śmieli wykazać różnicę światopoglądu.
Denerwują mnie takie osoby. Tym bardziej, że robią „złą prasę” wszystkim wierzącym (wyznającym niezależnie co). Ja mam swoje zdanie, jako katoliczka, zgodne z wyznawaną wiarą, ale staram się umieć go bronić. Dużo czytam i analizuję, żeby w przypadku dyskusji nie posługiwać się wyłącznie stwierdzeniami w stylu „tak jest i tak być musi”. I I dlatego tak bardzo irytują mnie osoby, które przyjmują taki styl, nie podają żadnych logicznych argumentów a przy okazji obrażają wszystkich, którzy postępują inaczej. Tym bardziej, że to właśnie takich „tolerancyjnych” osób (ostatnio mam takie wrażenie) jakoś się namnożyło. I to nie tylko jeśli chodzi o kwestie wiary, ale ogólnie – o życie. Świat to kontrasty – niektórzy jednak chyba nie są w stanie tego uszanować. A tym bardziej tą różnością po prostu się zachwycić :)
Ostatnio podczas wypadu do Warszawy, pod Pałacem Prezydenckim mogłam zaobserwować tę 'niesamowitą dobroć i zrozumienie dla drugiego człowieka’… Aż się niedobrze robi. Przykre.