Fotografowie naszych czasów

[tekst z 2010 roku]

Fotografowanie od zawsze było sztuką. Kiedyś każdy, kto dobrze znał się na tej profesji, był w mniejszości. Było to też kosztowne hobby, bo wymagało nakładów finansowych jeśli nie na sprzęt, to każdorazowo na rolkę filmu, który w najlepszym wypadku pozwalał wykonać standardowo 36 zdjęć (zdarzyło mi się kilkakrotnie nawet 38). Następnie film trzeba było wywołać i zamówić komplet odbitek. Dziś wszystko jest łatwiejsze. I niestety z narastającą popularnością zmniejsza się jakość… Jak we wszystkim ostatnio.

        W obliczu rzeczywistości, w której prawie każde dziecko ma swój aparat, Digart został przejęty przez Onet (tym samym zakończyła się selekcja zdjęć), powstała nasza-klasa i do tego zdecydowana większość ludzi ma dostęp do Internetu, wszystko staje się możliwe. A sztuka fotografowania przeradza się w zwykłe i bezmyślne pstrykanie obrazków.

 .

Czym robimy zdjęcia.

       Wszystkim! Obecnie robić zdjęcia każdy może. Aparaty (czy telefony z aparatami) kosztują grosze. Ostatnio także widzę znaczny wzrost ilości cyfrowych lustrzanek z niższej półki (1000-2500zł za sztukę z kitowym obiektywem). Szczególnie jednej, mocno zareklamowanej firmy produkującej masowo wszystko co elektroniczne. [Dlaczego z niższej? Bo te z wyższej są w 100% profesjonalne z całym zestawem i kosztują tyle, co mały samochód]

       Jeśli chodzi o tych, którzy kupują tzw. „lepszy” aparat dla celów pokazowych bądź są święcie przekonani, że zdjęcia będą się same robić i wyjdą rewelacyjnie (a prawda jest taka, że aparat do dopiero 50% sukcesu, resztę stanowi sam posiadacz): w większości takich wypadków mechanizm jest jeden – wybiera się w sklepie ten model, który ma najwięcej bajerów, odpowiedni wygląd, pozwala na robienie zdjęć na milion sposobów. Jednym słowem taki, który będzie obiektem zazdrości. Po to tylko, żeby ustawić tryb Auto i ruszać w tłum z mądrą miną.

       Jestem pewna, że gdyby 80 procentom tych wspaniałych „fotografów” w jakiś czarodziejski sposób zabrać z aparatu funkcję automatycznego ustawiania parametrów, nie chcieliby tego sprzętu nawet dotknąć. Bo musi być łatwo, szybko i efektownie. Mimo, że ręczna obsługa wcale nie jest wielką filozofią, dla wielu na tym zakończyłaby się „kariera fotografa”. Może to i lepiej, bo jak czasem oglądam zdjęcia z sesji od kogoś, kto uważa się za profesjonalistę (i często bierze za to kasę), a np. para młoda jest wykadrowana w taki sposób, że niejedna babcia by to lepiej zrobiła, czy studio jest źle doświetlone, to zastanawiam się, czy nie powinno się wprowadzać specjalnych egzaminów dla ludzi, którzy chcą się czymś takim zajmować zawodowo. Mielibyśmy wtedy niemal pewność, że płacąc za usługę nie dostaniemy tandety.

 .

Gdzie robimy zdjęcia.

Wszędzie. Dosłownie. Od plenerów, wycieczek, zabytków po pozowane pseudo-sesjowe ujęcia na tle otwartych ubikacji. W dzisiejszym świecie wszystko się przyjmie. Internet jest cierpliwy… Jedyny plus to taki, że można to wyłączyć i nie oglądać, czego czasem nie wypada robić przy rodzinnym spotkaniu, gdzie wujek czy inna ciotka z przejęciem pokazują piętnasty obrazek tego samego miejsca.

 .

Co potem?

       Właśnie… Co się dzieje ze zrobionymi zdjęciami? Wrzucacie je na dysk komputera, najbardziej ‘sweetaśne’ wybieracie na portale społecznościowe? Czasami zanudzacie rodzinę setkami przypadkowo ustrzelonych obiektów. I co dalej? Czy ktoś z Was do tego kiedyś jeszcze zajrzy?

       Mam taki zwyczaj, że po każdym wyjeździe czy ważniejszym wydarzeniu wybieram kilka fotek i drukuję do albumu. Dzięki temu raz na jakiś czas, podczas rodzinnego wieczoru możemy usiąść na kanapie przy kominku i wspominać miłe chwile rozprawiając o tym, co się robiło, gdzie się wyjechało i jakie przygody nas tam spotkały. Lubię wracać do tych wszystkich wydarzeń, bardzo pozytywnie mi się kojarzą. Szczególnie teraz, gdy rzadko bywam w domu, miło jest otworzyć taki album – jest jak dobra książka, której czytanie nigdy się nie nudzi.

 .

Jak fotografujemy – kultura fotografa.

1. Wielu myśli, że gdy kupi sobie przereklamowany kawał plastiku, który w danym sezonie akurat najczęściej pojawia się w TV, to jest panem i władcą wszechświata. Wtedy przecież trzeba się godzinami nastawiać do „cyknięcia” fotki – niech inni czekając, żeby przejść, podziwiają, jak mamusia robi mądre miny, siłą trzyma znudzonego zamieszaniem synka, a tatuś napręża się ze swoim wspaniałym sprzętem (o aparat mi chodzi) i ustawia. Się ustawia, oczywiście, bo aparat w trybie Auto przejmuje funkcje mózgu i jego ustawiać nie trzeba. Jednym słowem – widowisko! Niech patrzą i zazdroszczą, że „ich stać”… chyba tylko na pozerstwo. Za mało, by kupić sobie mózg.

 .

2. Robienie zdjęć w pomieszczeniach, głównie świątyniach wszelakich wyznań, szczególnie małymi aparacikami, tzw. „cyfrówkami”. Co z tego, że zdjęcie będzie słabe, niewyraźne lub w ogóle nie wyjdzie z powodu braku odpowiedniego oświetlenia. Co z tego, że może ktoś przyszedł, by w ciszy i skupieniu posiedzieć, pomodlić się, pooglądać zabytkowe malowidła, czy co tam każdy w swojej świątyni chce w spokoju robić. Trzeba mu koniecznie błysnąć lampką, prawda? Nie są ważni inni, bo przecież my tu jesteśmy gwiazdami. Możemy ustawiać się, nawoływać, robić zamieszanie, by wykonać jakieś nieudane zdjęcie pięknego obrazu, które kilka dni później nie będzie miało dla nikogo żadnego znaczenia. Nie lepiej kupić kilka widokówek, niż na siłę robić coś takiego?

 .

3. Kolejna sprawa to bezczelne wchodzenie komuś w zdjęcie. Bardzo popularne. Albo bezmyślnie, albo też z czystego egoizmu – „dlaczego on ma mieć dobre zdjęcie?! To ja będę mieć…” A my, zamiast uwiecznić obiekt docelowy, oglądamy czyjeś plecy. I na nowo blokujemy ruch, by wykonać kolejne.

 .

4. Na wspomnianym ostatnio ślubie, na którym miałam za zadanie wykonać kilka zdjęć, zaskoczyła mnie pozytywna postawa pana kamerzysty. Wykonywał swą pracę w sposób przykładny. Nie dość, że z poszanowaniem całej ceremonii, to jeszcze uważał, by ze swoją kamerą nie wchodzić mi w kadr. Na przyjęciu także nie filmował tego, co uwieczniane być nie powinno (np. jedzących ludzi z wypchanymi ustami, co zawsze tragicznie wychodzi). Powiecie, że to normalne. Ale nie – nie każdy potrafi się tak zachować. Widziałam nawet takich, którzy zażądali powtórzenia ważnego momentu, bo nie zdążyli czegoś uchwycić. Nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać.

.

Chciałabym Wam zaproponować listę mini-porad, które można przemyśleć i wziąć pod uwagę przy robieniu zdjęć (kolejność przypadkowa):

–   staraj się nie wchodzić komuś w kadr „przypadkiem” przechodząc;

–   nie zakłócaj czyjegoś spokoju lampą błyskową;

–   nie wspinaj się tam, gdzie to nie jest mile widziane i szanuj trawniki;

–   w myśl zasady „nie czyń drugiemu…” nie uwieczniaj ludzi jak jedzą czy robią inne głupie rzeczy (a może intymne), bo kiedyś ktoś może Tobie zrobić to samo ;)

–   nie blokuj ruchu przez kwadrans z powodu robienia zdjęć, bo może inni, jeśli nie zamierzają akurat przejść, to chcą też zrobić sobie kilka fotek;

–    jeśli jakąś imprezę obsługuje wynajęty fotograf, nie pchaj mu się pod nogi i nie błyskaj lampą w obiektyw, bo może właśnie zepsułeś zdjęcie, na którym zleceniodawcy bardzo zależało;

–    nie umieszczaj czyichś zdjęć w Internecie bez jego zgody, szczególnie tych, które kogoś ośmieszają; uszanuj to, że ktoś może nie ma ochoty być gwiazdą YouTube czy podobnych;

 .

.

Moja mała historia (można pominąć)

       Jak już wspominałam dawno temu, zaczynałam swoją przygodę z fotografią w wieku kilku lat. Później dostałam na próbę niezniszczalnego Zenita z podstawowym obiektywem. Warunkiem otrzymania go na własność było nauczenie się jego obsługi i wykonanie większości udanych zdjęć. Pamiętam, że mimo że miałam niewiele lat (jakieś 6-7), bardzo mi na tym zależało. Wkrótce potem „bawiłam się” już kilkoma różnymi obiektywami. Następnie popularne stały się niewielkie aparaty automatyczne, więc z racji wygody, używałam ich znacznie częściej. Do Zenita (z ogromnym sentymentem) wróciłam stosunkowo niedawno, wyjeżdżając do Turcji. Z początku wielu ludzi dziwnie na mnie patrzyło („po co taki złom ze sobą wozić, przecież są nowe, lepsze”), potem kilka osób przyszło z chęcią nauczenia się obsługi owego „złomu”. Obecnie fotografuję lustrzankami różnego rodzaju, ale Zenit nadal będzie dla mnie podstawą fotografii, początkiem wielkiej przygody. Czas się zmienia, lata lecą. A ja cały czas się uczę, koryguję błędy. Chociaż coraz mniej osób potrafi powiedzieć zamiast „świetne zdjęcie, rewelacja!”, „popraw to i tamto”…

       .

       Pamiętajcie – nie jest ważne, czym się fotografuje. Ważne jest natomiast to, w jaki sposób się to robi.

       Nie dajmy umrzeć prawdziwej sztuce fotografii, przytłoczyć jej przez miliony beznadziejnych obrazków. Ona nadal żyje w sercach wielu, którzy starają się ocalić ją od zapomnienia (tak, jak robi to pewien znany mi fotograf, którego zdjęcia zawsze chętnie podziwiam).