„Czego Jaś się nie nauczy…”

„…to ściągnie od Małgosi…” ;)
Ciekawe rzeczy można zaobserwować dzieląc z kimś mieszkanie…

Po kilku miesiącach (szczególnie, gdy towarzystwo się zmienia), jest się w stanie niemal napisać bestseller analizując i opisując zachowania ludzkie w różnych sytuacjach. Gdy się jest skazanym na towarzystwo zupełnie obcych ludzi, siłą rzeczy się ich obserwuje. Wnioski bywają nieraz bardzo zaskakujące…

Zastanawiam się, dlaczego niektórzy potrafią sobie ze wszystkim radzić, próbować nauczyć się czegoś nowego ilekroć jest ku temu okazja, a inni pozostają bierni i najchętniej żeby nikt nic nie chciał – bo to przecież wymaga myślenia… I gdybym nie spotykała się na co dzień z tą pierwszą postawą, może bym myślała, że ta druga jest czymś normalnym… Skupię się tu akurat na płci przeciwnej, bo ta właśnie najwięcej przyczyniła się do mojej notki ;)

Faktycznie, może i są miejsca/środowiska/rodziny, gdzie czymś normalnym jest, że młody, dorosły facet siedzi sobie w domu całymi dniami, od czasu do czasu chodzi na uczelnię czy do pracy, nudzi się, nie wie co ze sobą zrobić, podczas gdy dziewczyna/żona, przychodząc wieczorem zmęczona z pracy czy z uczelni zamiast „cześć Kochanie, jak minął dzień?” słyszy niezwykle budujące pytanie: „co będzie na obiad?”. Potem wchodzi do kuchni i widzi stertę naczyń „bo same się nie zdążyły umyć”, a wizyta w łazience uświadamia ją, że jej własny facet nie wie, ze istnieje coś takiego jak szmata do podłogi. Ot, zwykła proza życia – powiedziałby ktoś. Ale ile tak można?

I proszę mi tu nie przypisywać żadnych dziwnych ideologii.

Skąd to się bierze? A stąd, że kochająca mamusia chce uchronić synka przed trudami życia i robi wszystko za niego. A nieraz też stąd, że w rodzinie panuje podział „baba do garów i ścierki”, a „facet od zarabiania i odpoczywania”. I mamy potem młodych mężczyzn, którzy nie wyprasują sobie koszuli – bo żelazko to potwór, nie wypiorą sobie nawet skarpetek – bo proszek gryzie, nie przygotują choćby części obiadu – bo pół kuchni spłonie, albo nie posprzątają własnych (!) rzeczy – zapewne zasłaniając się słowami piosenki Elektrycznych Gitar: „przewróciło się, niech leży, cały luksus polega na tym…” Ale niektórzy z nich, wbrew sobie, na co dzień powtarzają jeszcze, jak to oni chcą zdobywać nowe doświadczenia, bo to podobno „procentuje”, bo osoba która wiele umie… bla bla bla…

Nie mam nic przeciwko, jeśli komuś podoba się taki układ – to jego życie, ale tylko wtedy, gdy odpowiada to obu stronom. Niestety dzisiaj coraz rzadziej się to już sprawdza. Wzrasta standard życia, coraz ciężej utrzymać się z dwóch pensji, a co dopiero z jednej; do tego dominuje model związku opartego na partnerstwie… A mimo to u wielu par nadal istnieje wyraźna granica kompetencji. Tylko dlaczego? – lub może: dla czyjej wygody…?

A babcie powtarzały: „Czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał” – i co? i nie umie. I chyba dobrze mu z tym…

Choć problem znajduje się za ścianą, cieszę się, że nie jest mój… ;)