Moja przygoda z fotografią rozpoczęła się gdy miałam kilka lat. Tata uczył mnie wtedy podstawowej obsługi analoga. Bardzo mi się to podobało, bo wystarczyło nacisnąć guziczek, by ulotna chwila pozostała w albumie na długie lata, nieraz na całe życie. Mijały lata, a ja miałam coraz mniej czasu na „zabawę” aparatem. Chociaż zwykły mały automat był przedmiotem obowiązkowym w moim plecaku na każdej wycieczce. Ale lustrzanka leżała sobie gdzieś schowana…
Aż w końcu nadeszła ta chwila… wyjazd do Turcji. Nagle okazało się, że nie mogę zabrać ze sobą cyfrówki. Byłam załamana… przecież tyle pięknych widoków na mnie czekało, ile to zdjęć do zrobienia! I wtedy przypomniałam sobie o NIM… gdzieś w szafce leżał stary niezawodny Zenit – ciężkie narzędzie, doskonałe w celach obrony koniecznej, odporne na upadki, żywioły i tego typu rzeczy. Czarne cudo. Wyjęłam go ostrożnie razem z obiektywami. „Stary złom, ciekawe co potrafi” – pomyślałam sobie. Mój-Osobisty-Fotograf na szybko przypomniał mi jak to działa – tyle czasu minęło, że niewiele już pamiętałam z obsługi. Pouczona i wyedukowana zapakowałam sprzęt do plecaka, chociaż zrobiłam to kompletnie bez przekonania. Przyznaję… nie wierzyłam w jego możliwości. Ale ciągle w głowie tkwiło mi zdanie, które kiedyś usłyszałam, że takim aparatem robi się prawdziwe zdjęcia.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy po powrocie obejrzałam swoje dzieła i okazało się, że są o wiele lepsze od tych z automatycznego aparatu. Jak na pierwszy raz, byłam z siebie bardzo dumna! :)
Minęło już trochę czasu, ja staram się zgłębiać tajniki fotografii w każdej wolnej chwili. Ale fotografii analogowej, nie cyfrowej. Bo jak to powiedział kiedyś Mój-Osobisty-Fotograf: „cyfrówką robi się obrazki, a nie zdjęcia”. A i tych niektórzy nie potrafią dobrze zrobić i winą obarczają sprzęt…
(powyższy tekstpochodzi z dawnych czasów, kiedy dopiero zapoznawałam się z blogowaniem)