„Bez rąk, bez nóg, bez ograniczeń!” (2012)

Nick Vujicic to bardzo interesująca postać, która inspiruje wielu. Sięgając po jego książkę „Bez rąk, bez nóg, bez ograniczeń!” oczekiwałam wiele. Bardzo wiele. Zbyt?

Nie wiem, czy jest to coś, czego się ostatecznie spodziewałam. Po lekturze książki księdza Jana Kaczkowskiego („Życie na pełnej petardzie…”) byłam pod wrażeniem, że ktoś, kto głosi wielkie rzeczy, potrafi również zaobserwować wokół siebie zwyczajną codzienność – to wszystko co szare, nieatrakcyjne. I nazywa rzeczy po imieniu, nie idealizuje, wręcz robi to krytycznie, rozważnie, bez niepotrzebnej egzaltacji, bez umoralniającego tonu, bez narzucania innym swojego postrzegania świata. Dlatego też od razu zabrałam się do czytania książki Nicka, spodziewając się podobnej wymowy.

IMAG2242Niestety, bestseller „Bez rąk, bez nóg, bez ograniczeń!” – oprócz wspaniałych opowieści o życiu niepełnosprawnego ruchowo, ale pełnosprawnego życiowo, jakże ciekawego człowieka – zaoferował mi także umoralniający, kaznodziejski ton, przepleciony motywującymi tekstami jakich pełno w internecie. A ja nie lubię, jak mi się mówi, co mam robić, jak i gdzie.

Na pewno znajdą się osoby, których porwą mądrości masowo zaprezentowane przez autora. I super, w końcu książka musiała się wielu spodobać i do wielu trafić swoim przesłaniem, skoro jest taka popularna. Dla mnie sporo (choć nie wszystkie) z tych „mądrości” to były banały na miarę haseł typu „słońce wschodzi codziennie dla ciebie” (łądnie to wymyśliłam, nie?). Żebyśmy się dobrze zrozumieli – nie było to słabe jak u Paulo Coelho, było w porządku. Przedstawiało jednakże wiele kwestii oczywistych (a wychodzę z założenia, że szkoda czasu na dyskutowanie o 'oczywistościach’), z kolei inne fragmenty prezentowały bardzo wyraźne nakazy i sugestie religijne, wręcz momentami nachalne. Nie jestem przeciwna żadnej religii, nie krytykuję również ateistów, bo uważam, że każdy może sobie wierzyć lub nie wierzyć w co chce – obojętnie czy będzie to Bóg, bóg czy pieniądze. Ale też nie lubię być na siłę wkręcana w czyjeś postrzeganie świata, jakie by ono nie było.

Nick ma prawo patrzeć na świat przez pryzmat religii jaką wyznaje, jak również ma prawo o tym mówić i pisać. Jest bardzo pozytywną postacią, ma charyzmę. Ale gdyby nie jego wyjątkowość i ciekawa, niecodzienna historia życia, nie wiem czy po przeczytaniu stu stron czytałabym dalej. Równie dobrze mogłabym sobie poczytać podręcznik do katechezy, bo tak to w pewnym momencie zaczęłam odbierać. Na szczęście często powoływane kwestie biblijne i inne tego typu są przeplatane dużą dawką autentycznych opowieści z życia autora, z którymi naprawdę warto się zapoznać. Jedno umiejętnie zmieszane z drugim daje spójną całość, choć może nie do końca w moim guście.

Na pewno wielu z was będzie zachwyconych, dla niektórych książka Nicka stanowić będzie źródło wspaniałych wrażeń, postanowią zmienić swoje życie czy postrzeganie świata. To głównie dla was, zagubionych bądź nie do końca odnalezionych, jest ta lektura. Bije z niej dużo pozytywnej energii. Czyta się to dobrze i szybko, jednak dla mnie najważniejsza tu będzie historia autora i głównego bohatera, bo głównie to mnie zaciekawiło, gdy stałam w księgarni przed ogromną półką z nowościami, a reszta istnieje jako dodatek. Obszerny, ale ufam, że dla kogoś niezbędny.

Myślę, że najlepiej będzie, jeśli sami po nią sięgniecie i wyrobicie sobie swoje własne zdanie. Po kilkunastu minutach będziecie już chyba pewni, czy jest to coś, na co czekaliście, czy doczytacie po to tylko, żeby skończyć rozpoczętą rzecz, czy też może po prostu odłożycie ją na półkę 'na lepsze czasy’ lub dla kogoś innego.

Ja tej książki absolutnie nie przekreślam, żeby było jasne. W końcu przeczytałam całą. Ale czy kiedyś do niej wrócę – ciężko powiedzieć.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.