Jedna myśl napędza kolejną i tym sposobem masz całą noc z głowy. A jego nie ma…
Dobrze wiesz, że to nie ma racji bytu. Że w normalnych warunkach wszystko skończyło by się na paru spotkaniach, może nawet do niczego poważniejszego by nie doszło. A tu niespodzianka – dwie osoby o podobnej, można rzec, „wrażliwości chemicznej”, choć tak naprawdę całkiem różne pod każdym względem, nie mogą się od siebie oderwać. Wszystkie zmysły działają ze zdwojoną siłą, bodźce odbiera się znacznie intensywniej, każdy najdrobniejszy dotyk, oddech na szyi, szept czy nawet zwyczajne z pozoru spojrzenie daje euforyczne wrażenie, że dzieje się coś wyjątkowego. Jest magicznie i wiele można by dać, aby to uczucie trwało jeszcze chwilę… i kolejną… i jeszcze troszkę…
Nadchodzi jednak zawsze czas rozstania – z bólem serca każdy idzie w swoją stronę. Nienasycony. Bo narkotyku w postaci tej drugiej osoby, od której jest się niejako „uzależnionym”, jest zawsze za mało. Wszystko wokół przypomina to, z czego tak ciężko zrezygnować oraz to, jak było wspaniale. I każdą sytuację, gdy coś działo się po raz pierwszy w twoim życiu za sprawą tej osoby.
Kiedy czujesz zapach TYCH perfum u przypadkowego przechodnia, w głowie pojawia ci się obraz ukochanego, który obejmował cię ramieniem.
Kiedy słyszysz piosenkę, przy której robiliście różne szalone rzeczy, masz gęsią skórkę na rękach.
Kiedy przypominasz sobie, jak delikatnie i z oddaniem całował na pożegnanie, dreszcz przebiega ci po całym ciele.
Po pewnym czasie od rozstania wszystko wraca do normy. Życie toczy się swoim tempem, jest się jakby coraz dalej od źródła euforii, więc i myśli idą ku rozsądkowi – układasz sobie wszystko na nowo, przyzwyczajasz się do stworzonego sobie na spokojnie innego stanu rzeczy. AŻ DO MOMENTU, gdy znów widzisz tę osobę. Wtedy, ogarnięta szaleństwem chwili znów dajesz się zdominować niezwykłej atmosferze. Już przemawia nie rozum, a… no właśnie – serce czy chemia – jak to nazwać? Bo czy to jest miłość? Czym w ogóle jest miłość – serią reakcji chemicznych?
Dość intrygującą sprawą jest to, jak długo taka relacja może trwać. Znam przykład kilkuletniego związku oraz kilkumiesięcznego. W obydwu przypadkach kontakt dwojga ludzi nie jest codzienny, spotykają się oni z różną częstotliwością, raz na dłużej a raz na krócej. Czy jednak gdyby mieszkali ze sobą dzień w dzień, ich szalony „związek” nie stał by się nudny i przewidywalny? Czy po przyzwyczajeniu się do obecności tej drugiej osoby nie mieli by siebie dość, nie stwierdzili by, że „to nie to”? Tego właśnie jestem ciekawa…
A co w sytuacji, kiedy każdy z partnerów układa sobie życie na nowo a po latach spotyka TĘ osobę i wspomnienia z młodych szalonych lat przejmują kontrolę nad całym życiem? Kiedy zmysły górują nad rozumem i jedno spojrzenie zmienia wszystko. Wszak niejeden film już na ten temat powstał i wszyscy dobrze wiemy, jak to się kończyło – ktoś musiał się rozstać, żeby za głosem serca mógł pójść ktoś… Takie to życie bywa przewrotne.
Fascynuje mnie, jak w dwóch całkiem różnych osobach może powstać tak ogromne wzajemne przyciąganie. To logicznie niepojęte, bardzo trudne do określenia. Jakaś abstrakcja – ale czy to ma oznaczać, że niemożliwa?