Zabieram Was na magiczną wycieczkę!
Wsiadamy więc w autokar i ruszamy do miasta-stolicy, by przeżyć coś niesamowitego. Wspomnieć przy tym wypada, że na Maderze jest ograniczona ilość autokarów, dlatego każdy kolejny statek przypływający z tysiącami wycieczkowiczów ogranicza możliwości turystyczne reszty ludzi odwiedzających wyspę. W związku z tym biura podróży wcześniej rezerwują dla swoich klientów środki transportu na dany dzień. Ale wracając do tematu – jedziemy.
.
[Uwaga. Materiał jest chroniony prawem autorskim]
.
Pierwsze miasteczko mijane po drodze to Machico. Tu znajdziemy bankomat (tak, to niezwykle istotna rzecz, jeśli się wybiera hotel na odludziu), sklepy, plażę ze złotym piaskiem, obiekty sportowe i bardzo przyjemne na spacery okolice. Dalej mamy lotnisko, przejeżdżamy pod ogromnymi betonowymi słupami podtrzymującymi pas startowy. Jak mamy szczęście, to nad głowami, na drugim, położonym nieco dalej pasie tegoż lotniska, możemy zobaczyć lądujący samolot z kolejną grupą wczasowiczów. Naprawdę nisko, bo pas rozpoczyna się kilka metrów powyżej drogi, którą zmierzamy do Funchal. Dalej już pozostaje przejazd tunelami i obserwacja pogody po każdorazowym wyjeździe – sytuacja potrafi się diametralnie zmieniać, i to naprawdę szybko.
Zjazdów do samego Funchal jest naprawdę wiele. Kierujemy się na szpital (podobno jedyny). Pierwsze wrażenie, jakie robi na mnie to całe Funchal, jest nawet pozytywne. Ale obserwacja dróg, po których sprawnie mknie ogromny autokar, przyprawia mnie o jedną refleksję – jest strasznie ciasno. Mnóstwo ludzi. Znacznie głośniej niż w innych częściach wyspy. Niekoniecznie dla mnie, bo przyjechałam wypocząć.
Jak na Maderze wygląda poruszanie się po drogach? Znacznie wolniej i mniej agresywnie niż u nas. Ale też zdecydowanie mniej precyzyjnie i nie do końca tak uważnie, jak by tego niejednokrotnie wymagała sytuacja. Jednym słowem, wypożyczenie samochodu pozostawiam odważniejszym osobom, bo ja nie chciałabym po powrocie na parking znaleźć swojego auta zmuszonego do fizycznego kontaktu z karoserią innego pojazdu. Jest to, delikatnie mówiąc, nieopłacalne.
No ale wjeżdżamy już do centrum Funchal. Kierujemy się w stronę portu. Po lewej stronie stoi wspomniany wcześniej budynek parlamentu.
Tam też, nad samym oceanem, przy muzeum słynnego portugalskiego piłkarza Cristiano Ronaldo, stoi jego pomnik. A obok słynny CR7 buduje sobie hotel. A przy okazji jeszcze ma butik ze swoją marką ciuchów gdzieś na mieście. Bo niby czemu nie – jest jednym z dwóch milionerów na wyspie. Natomiast do ogrodów drugiego milionera właśnie zmierzamy…
Wysiadamy z pojazdu i ustawiamy się w kolejce do kolejki (Teleférico). Za chwil kilka przez kwadrans popłyniemy ponad dachami miasta w zamkniętym wagoniku – prosto na wzgórze Monte, na wysokość 560 metrów nad poziom oceanu. Tam to dopiero zaczyna się przygoda!
(Wybaczcie jakość. Część zdjęć powstało przez szybę, a niektóre nieco zniekształcił wordpress, bo dziwnym trafem tylko tutaj są nieostre. Tak czy inaczej, nie są to prace konkursowe, więc przeżyjecie)
Przyjemna podróż kończy się na wzgórzu Monte, gdzie od razu przechodzimy do Ogrodu Tropikalnego Monte Palace. Są tam gatunki drzew i roślin sprowadzane z całego świata, a klimat tam panujący jest po prostu wyjątkowy. W dolnej części ogrodu czeka na nas już otwarta butelka wina Madera – bardzo słodkiego, wzmacnianego trunku, charakterystycznego dla wyspy. Ale aby tam dojść, trzeba było zrobić sobie spacer.
A teraz zamknij na chwilę oczy, wyobraź sobie, jak ktoś bliski łapie Cię mocno za rękę i prowadzi właśnie takimi ścieżkami… Ruszamy!
Prawda, że klimatycznie?
W stawach hodowane są pomarańczowe karpie. Niektóre swoim rozmiarem naprawdę imponują… A wokół mnóstwo jest różnych zakamarków, rzeźb i tradycyjnych portugalskich azulejos – cienkich ceramicznych płytek pokrytych błyszczącym szkliwem, układających się w mozaiki różnego rodzaju.
Właściciel nawet stworzył sobie własną armię terakotową… (jak również małe muzeum rzeźb afrykańskich, czy jaskinię z pięknymi ogromnymi minerałami)
A w końcu naszym oczom ukazuje się coś takiego:
Po zejściu wybraną przez siebie drogą, jedną z wielu, możemy wszystko oglądać z innej perspektywy. A nawet usiąść i podziwiać, zerkając raz po raz na kolorowe ryby pływające gromadami w wodzie.
Idąc dalej mijamy bramę prowadzącą donikąd (a może jednak do zaczarowanego ogrodu?)
…oraz różnego rodzaju poidełka z orzeźwiającą wodą…
W ogrodzie nie brakuje również japońskich akcentów.
Zaczerpnąwszy atmosfery tego szczególnego miejsca, musieliśmy skierować swoje kroki do wyjścia. Czyli na górę – tam, skąd rozpoczynaliśmy spacer. Ciężkie upalne powietrze w tym nie pomagało, ale przed nami była jeszcze główna atrakcja wyspy…
Jednak zanim nastąpiło szaleństwo na wiklinowych saniach (Toboggan), wskazanym było odwiedzić jeszcze to miejsce:
To kościół Matki Bożej (Igreja de Nossa Senhora do Monte), gdzie co roku, na 15 sierpnia, odbywają się duże uroczystości religijne. Wówczas przybywają wierni z całej wyspy, niektórzy nawet wspinają się na kolanach po schodach (wysokość może trzeciego piętra), a po nabożeństwie wszyscy rozpoczynają huczną imprezę, gdzie alkohol leje się strumieniami. Sanktuarium to jest odpowiednikiem naszej polskiej Częstochowy. Z tym miejscem związanych jest kilka ciekawostek, ale nie będę wszystkiego ujawniać, bo usłyszeć to wszystko na miejscu od dobrego przewodnika również stanowi atrakcję.
Zapaliwszy świeczkę, robimy odwrót.
Wychodząc z kościoła możemy (przy dobrej pogodzie) obejrzeć, co się dzieje na dole, w porcie w Funchal. W trakcie naszego zwiedzania, do Funchal przybyły dwa ogromne statki, a na ulice wyległy tysiące nowych turystów… Dobrze, że wtedy byliśmy już na górze.
No to teraz najlepsze!
Ze względu na fakt, że tego dnia mój mężczyzna miał urodziny, zdecydowałam za nas dwoje, że z Monte zjeżdżamy wiklinowymi saniami. Po asfalcie. Takiej przygodzie nie można odmówić, tym bardziej w takim szczególnym dniu.
Gdy przyszła nasza kolej, wręczyliśmy po 15 euro od osoby jedynemu panu w jeansach, jaki się tam kręcił (bo cała reszta na biało), wybraliśmy sobie sanie dwuosobowe (są i trzyosobowe) i ruszyliśmy…
…dwa kilometry w dół, krętymi i wąskimi drogami. Pomiędzy poruszającymi się samochodami. Uprzedzam – nie, te sanie nie mają kółek. Bo wtedy panowie w tych specyficznych butach nie byliby w stanie zahamować przed ścianą.
Polecam zerknąć na pierwsze 30 sekund poniższego filmiku. A potem pojechać tam, zasiąść w tych saniach i poczuć te emocje! ;)
Gdy wysiedliśmy już na dolnej stacji, mieliśmy kilka minut, by obejrzeć, jak sanie są pakowane na samochód a grupa panów z obsługi wsiada do autokaru. Obydwa pojazdy jadą znów na górę, bo tam czekają już kolejni turyści chętni do zjazdu. Wszak to najbardziej charakterystyczna atrakcja wyspy, której nie odmawiają sobie nawet oficjalnie przybywający przedstawiciele świata polityki czy gwiazdki showbiznesu.
Z miejsca o takich widokach zabrał nas autokar.
Pojechaliśmy na dalszą część wycieczki, wysoko w góry. Ale o tym innym razem…